(fot. Radosław Szczęch)
Mieszkańcy jednego z bloków przy ul. Leśnej w Puławach od lat cierpią z powodu intensywnego smrodu, który wydobywa się z mieszkania na dole. Mieszka w nim niepełnosprawny mężczyzna i gromada kotów. Sprawą zainteresował się MOPS, sanepid i Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami.
Kotów oficjalnie jest sześć, ale sąsiedzi mówią, że może być ich nawet dwa razy tyle. Mieszkanie, w którym żyją, zamieszkuje schorowany mężczyzna, który wymaga pomocy. Nie jest w stanie samodzielnie chodzić, ani opiekować się gromadą zwierząt. Te codziennie dogląda pani Małgorzata z puławskiej fundacji Uszy do Góry. Daje im jeść i pić. Zajmuje się również chorym, ale sąsiedzi mają uwagi, co do sposobu, w jaki to robi.
Mimo upalnej pogody, okna we wskazywanym mieszkaniu często bywają zasłonięte i zamknięte. Z jego wnętrza często wydostaje się nieprzyjemny, intensywny zapach, który doskwiera sąsiadom. Daje się go wyczuć nawet na dworze. Przechodząc przez klatkę ludzie odruchowo zasłaniają nos.
– To jest naprawdę straszne. Ja mieszkam w tym bloku od 6 lat i postanowiłem się wyprowadzić, także z tego powodu. Z tego mieszkania śmierdzi tak bardzo, że wiemy, kiedy otwierane są drzwi. Żeby nie czuć tego zapachu, zatykamy kratki wentylacyjne i wietrzymy mieszkania – opowiada Marcin Balcerowski, jeden z lokatorów bloku.
Podobnie sytuację opisuje pani Joanna. – Mam małe dziecko, a czasem nawet trudno otworzyć okno, bo to wszystko paruje i leci prosto do mojego mieszkania – opowiada.
Sąsiedzi nie mają pretensji do swojego sąsiada. Obwiniają natomiast panią Małgorzatę.
– Ona reaguje agresywnie. Raz, gdy zwróciłam jej uwagę, nakrzyczała na mnie. Byłam wtedy w ciąży. Trochę się jej boję – przyznaje pani Joanna.
– Próbowaliśmy z nią porozmawiać, ale na słowo o kotach i smrodzie reaguje agresją – dodaje pan Marcin.
Sprawą zainteresowało się Towarzystwo Opieki nad Zwierzętami. W ostatni wtorek organizacja wezwała policję. Na miejsce przyjechał również lekarz weterynarii, sanepid i straż miejska. Weterynarz uwag co do stanu zdrowia kotów nie miał. Stwierdził, że nie zagraża im żadne niebezpieczeństwo, mają dostęp do wody i czyste kuwety. Nie można ich zatem w świetle prawa po prostu zabrać.
– Dlatego jesteśmy w kropce – przyznaje Klaudia Bernat, wiceprezes puławskiego TOZ.
Wolontariusze TOZ martwią się nie tylko o dobro zwierząt, ale także o stan zdrowia mieszkającego z nimi mężczyzny.
– Ktoś powinien się nim zainteresować – uważa Bernat. On sam jednak, jak podkreśla pani Małgorzata, nie oczekuje żadnej, dodatkowej pomocy, np. ze strony MOPS-u, a wtorkowa interwencja była dla niego źródłem niepotrzebnego stresu.
Na razie oficjalnego stanowiska w tej sprawie nie zajął sanepid. Sprawie przygląda się także ośrodek pomocy.
– Nasz pracownik był na miejscu we wtorek i wykonał swoje czynności. Obecnie trwa proces rozpoznania. Po jego zakończeniu podejmiemy decyzję o tym, co dalej – tłumaczy Beata Wagner, dyrektor puławskiego MOPS-u.