Tego tekstu miało nie być. Nie jestem królową publicystyki jak Andrzej Stankiewicz, który jak coś powie, albo napisze, to klękajcie narody.
Jeśli już popełniam coś publicystycznego, to najchętniej wchodzę w polemikę. W interesie czytelnika oczywiście. Jednak czasy mamy trudne, więc będzie trochę na poważnie. Prawdopodobnie jesteśmy w przededniu wielkiego kryzysu dziennikarstwa lokalnego. Czego innego możemy się spodziewać po przejęciu przez Orlen giganta na rynku wydawniczym. Mowa przecież o 20 dziennikach, 150 tygodnikach i wielu portalach internetowych.
Martwi mnie, jak to odbije się na pluralizmie mediów. Zastanawiam się też, jak bardzo „narodowe” standardy nowego wydawcy wypaczą dziennikarską etykę. Granica zatarła się już dawno. Piszę o tym z mojej komfortowej perspektywy, bo na szczęście moja redakcja, w której pracuję, chyba już jako jedna z nielicznych w kraju, pozostaje nadal niezależna i wolna od jakichkolwiek wpływów politycznych czy grup interesów. Dlatego szczerze współczuję kolegom dziennikarzom, którzy będą musieli stanąć przed trudnym wyborem. Byłam w waszej skórze dokładnie 7 lat temu, gdy odeszłam z tytułu, z którym dłużej nie było mi po drodze. I był to jeden z lepszych wyborów. Ale nie zawsze są warunki by „rzucić wszystko i wyjechać w Bieszczady”. Warto jednak zastanowić się, czy dziennikarz ze złamanym kręgosłupem będzie nadal wiarygodny? Wątpię. Kibicuję kolegom, by dobrze decydowali.
Zanim znalazłam się tu gdzie jestem teraz, miałam kiedyś krótki staż w dość znanym tygodniku w Warszawie. I wówczas, nieżyjący już niestety Zdzisław Pietrasik, dziennikarz i krytyk filmowy, powiedział w zasadzie jedno z ważniejszych zdań na temat naszej pracy. „Pisanie tekstów, to przede wszystkim myślenie”. Wtedy mi się spodobało, bo brzmiało jakoś wzniośle. I faktycznie, im dalej w las, tym więcej drzew. Tyle jest okazji, by ten proces pisania z myślenia wyzbyć. Myślenia autora. I Orlen, mam wrażenie, chce to za nas załatwić.
Ale takich „Orlenów” jest więcej. To może być wójt, burmistrz czy prezydent. To może być szef miejskiej spółki, dyrektor wielkiej firmy, albo poseł. Myślenie dziennikarza często im przeszkadza. „Czy musi się pani tym zajmować, chyba nie warto na to miejsca marnować w gazecie? ”- napisała do mnie jakiś czas temu osoba publiczna. A innym razem dyrektor pewnej instytucji pyta : „Nie wiem dlaczego robi pani z tego medialną aferę?” Ukułam nawet takie stwierdzenie na te okoliczności : Kto jest wszystkiemu winny? Dziennikarz. I jeszcze do tej kolekcji dorzucam taką drobną uwagę z komentarza pod jednym z artykułów: „Pani redaktor to się w ogóle coś podoba?” Otóż nie ma, a wręcz nie powinno mieć znaczenia, co mi się podoba.
Jedną z podstawowych funkcji mediów, oprócz tej informacyjnej, jest ta znacznie istotniejsza, czyli kontrolna. Mamy patrzeć władzy na ręce, na wydatkowanie publicznych pieniędzy, na spełnienie oczekiwań wyborców. Ale nie tylko. Mamy sprawdzać sygnały od czytelników. Nawet jeśli ktoś powie, że robimy „medialną aferę”. Czy to będzie możliwe w mediach paliwowej spółki? Przekonamy się. Na szczęście, czytelnik wciąż ma wybór. I takich mądrych wyborów, wszystkim życzę.