Oskarżony nie miał prawa strzelać – ocenił biegły łowczy, zeznający w procesie Dariusza Ch. Były policjant i myśliwy odpowiada za zastrzelenie ucznia szkoły w Kluczkowicach. Przed sądem tłumaczył, że pomylił go z dzikiem.
– Teren na którym doszło do zdarzenia, jest tak ukształtowany, że oskarżony nie był w stanie właściwie go rozpoznać. Za miejscem strzału nie ma naturalnego kulochwytu. Pocisk ze sztucera ma zasięg 1,5 km. Istniało niebezpieczeństwo nie tylko dla chłopca w sadzie, ale i na całej linii strzału – zeznał w środę biegły łowczy. – Poszkodowany był w takim miejscu, gdzie nie powinien zostać oddany strzał – dodał.
Proces Dariusza Ch. zbliża się do końca. Do przesłuchania pozostał tylko jeden świadek. Nie pojawił się jednak na rozprawie, ponieważ jest na kwarantannie.
– To bezpośredni świadek zdarzenia. Chłopiec, który był na miejscu schowany za drzewem i mógł zaobserwować całą sytuację – wyjaśnia prokurator Dorota Brzozowska-Fałek z Prokuratury Okręgowej w Lublinie.
Policjant i kościelny
Proces dotyczy tragedii, do której doszło 1 listopada ubiegłego roku w Kluczkowicach, niedaleko Opola Lubelskiego. Dariusz Ch. wybrał się tam na nielegalne polowanie. Towarzyszył mu kolega – Marcin B., strażak ochotnik i kościelny. Wieczorem mężczyźni pojechali do sadu za miejscową szkołą ogrodniczą.
W tym samym czasie ze szkolnego internatu wymknęła się grupka uczniów. Wśród nich był 16-letni Imanali z Kazachstanu. Uczył się w Polsce w ramach wymiany międzynarodowej. Chłopcy poszli do sadu. Jak później zeznali, usłyszeli nadjeżdżający samochód. W pewnej chwili auto się zatrzymało, ktoś wysiadł i świecił w ich kierunku latarką. Chłopcy skulili się za drzewami. Wtedy od strony samochodu padł strzał. Kula trafiła Imanalego. Kiedy jego koledzy zaczęli krzyczeć, samochód odjechał. Postrzelony chłopiec zmarł na miejscu.
Obiekt stanął
Policjanci szybko dotarli do podejrzanych. Zarówno Dariusz Ch., jak i Marcin B. leczą się psychiatrycznie. Pierwszy z nich od lat ma problemy z kontrolowaniem agresji. Miał założoną Niebieską Kartę za znęcanie się nad rodziną. Pomimo tego miał pozwolenie na broń i działał w kole łowieckim.
Został oskarżony o zabójstwo z tzw. zamiarem ewentualnym. Podczas rozpoczętego we wrześniu procesu nie przyznawał się do winy.
– To był wypadek. Nie miałem świadomości, że strzelam do człowieka. Kiedy zobaczyłem wstającą postać, doznałem szoku. Przepraszam, że odjechałem – mówił Dariusz Ch.
Podczas polowania wypatrywaniem celu zajmował się Marcin B. – Krzyknął „dzik”, więc zatrzymałem samochód i oświetliłem teren. Też stwierdziłem, że to dzik. Byłem pewny na tysiąc procent. Ta plama wyglądała na tył odyńca. Oddałem strzał. Wtedy obiekt stanął na dwie nogi. Marcin krzyknął „ku…a człowiek” – wyjaśniał Dariusz Ch.
Po zdarzeniu mężczyźni nikomu nic nie mówili. Ustalili między sobą wersję wydarzeń. Przekonywali prowadzących sprawę, że byli w sadzie w poszukiwaniu zaginionego psa.
– Składałem takie wyjaśnienia, bo chciałem uniknąć odpowiedzialności – wyjaśnił później Marcin B. Mężczyzna odpowiada za nieudzielenie pomocy rannemu i utrudnianie śledztwa. Przyznał się do winy. Czeka na wyrok na wolności.