Waldemar Kot, nauczyciel z Bychawy, który sam zbudował jacht i właśnie wrócił „Tybysiem” z rejsu do Francji już planuje kolejną wyprawę. – I dla mnie, i dla „Tybysia” ta wyprawa to był taki chrzest bojowy. To był pierwszy tak długi rejs po zbudowaniu jachtu – przyznaje żeglarz.
Cel został osiągnięty. 22 sierpnia Waldemar Kot z członkami załogi dopłynął do partnerskiego miasta Bychawy we Francji, które leży w historycznej Galii, nad rzeką Erdre.
„Misja wykonana! Jesteśmy w La Chapelle! Marzenie zrealizowane. Francuscy przyjaciele powitali nas i z lądu i z powietrza” – napisał na Facebooku żeglarz, który codziennie zamieszczał relację ze swojego rejsu.
– Wrażenia są niesamowite – opisuje nam Waldemar Kot. – Na początku wyprawy były pewne obawy. W trakcie rejsu sytuacja zaczęła się zmieniać. Po pewnym czasie to czego się baliśmy, zarówno dla mnie jak i członków załogi stało się normalnością. Rejs stał się prawdziwą przyjemnością.
– Cieszę się, że dotarł bezpiecznie – mówi Janusz Urban, burmistrz Bychawy, który w piątek przywitał żeglarza w mieście. – Ten rejs to piękna przygoda nie tylko dla pana Waldemara, ale też członków załogi. Burmistrz zwraca też uwagę, że miasto, do którego dopłynął nauczyciel, współpracuje z Bychawą już od 25 lat. – Wyprawa przykuła uwagę obserwatorów. Być może znajdzie też naśladowców – przypuszcza Janusz Urban.
Przed wyruszeniem z Bychawy pan Waldemar przyznał, że problemowa może być przeprawa przez Ren, ze względu na ogromne barki.
– I rzeczywiście bardzo trzeba na nie uważać – potwierdza po powrocie do domu pan Waldemar. – Barki płyną zdecydowanie szybciej od jachtu. Są obciążone i wytwarzają dużą falę.
Trzeba być maksymalnie skoncentrowanym i mieć oczy dookoła głowy. Mimo tego wszystkiego tę rzekę da się przepłynąć bez większych problemów.
Mieszkaniec Bychawy podkreśla, że podczas rejsu spotkał się z ogromną serdeczności. – Ludzie, którzy mieszkają przy rzekach, są chętni do pomocy. Zawsze można na nich liczyć. Nie zostawią nikogo bez rady czy wsparcia – podkreśla nasz rozmówca.
Podróż z Polski do Francji trwała 40 dni. Po drodze udało się pozwiedzać, choć nie wszystkie wcześniej zaplanowane miasta. – To wynikało przede wszystkim z obietnicy odbycia rejsu w ciągu w określonym czasie. Z tym wiązało się tempo, które sobie narzuciliśmy – wyjaśnia Waldemar Kot.
Rejs rozpoczął się na Zalewie Zegrzyńskim. – Po drodze mijaliśmy m.in. Warszawę, Płock, Bydgoszcz, Toruń, Belin, Poczdam, Hanower, Nijmegen, Charleroi, Vento, Fontenbleau, Briare i Nantes a później Paryż, który zrobił na mnie ogromne wrażenie. Nie płynąłem Sekwaną, tylko krótszą drogą dwoma kanałami, przez dzielnice stolicy Francji – opowiada pan Waldemar. – Zaskoczyła mnie ilość śluz i ich charakter. Przez całą podróż nie spotkałem się bowiem ze śluzami dzielonymi na dwa poziomy.
Choć pierwsza tak daleka podróż dopiero się zakończyła, to są już plany na przyszły rok. – Jacht został we Francji, więc trzeba będzie przeprowadzić go do Polski – mówi pan Waldemar. – Wstępnie wiem, którędy popłynąć w drodze powrotnej do kraju, aby nie powtarzały się stolice, które odwiedziliśmy już w tym roku. W przyszłym roku chciałbym przepłynąć przez Wiedeń, Bratysławę i Budapeszt – zapowiada żeglarz z Bychawy.