Rozpoczął się proces trzech Ukraińców, oskarżonych o serię brutalnych napadów w okolicach Chełma. Przestępcy nocą zakradali się do domów i znęcali się nad ich mieszkańcami. Bili, podtapiali i przypalali swoje ofiary.
Chociaż od napadów minęło już półtora roku, to ofiary bandytów wciąż przeżywają te dramatyczne wydarzenia. W czwartek, zeznający w procesie pokrzywdzeni często nie mogli powstrzymać łez i ponownie opowiedzieć o tym, co ich spotkało. Sąd odczytywał więc ich zeznania ze śledztwa. Jednym z pokrzywdzonych w sprawie jest emerytowany mundurowy, z doświadczeniem w Straży Granicznej i wywiadzie. Mieszka z żoną w okolicach Chełma. Feralnego wieczora byli w domu sami. Kobieta zasnęła w sypialni, a mężczyzna na kanapie w salonie. W środku nocy obudziło go warczenie psa. Zauważył, że ktoś oświetla czworonoga latarką.
- Myślałem, że to żona, ale po chwili zza kanapy wychylił się dwie osoby w kominiarkach i kapturach. Rzucili się na mnie i próbowali wykręcić ręce – zeznał mężczyzna. – Zerwałem się i szarpałem się z dwoma. Przestałem, kiedy trzeci przystawił mi do brzucha widły. Słyszałem tylko płacz i błagania żony, dobiegające z sypialni.
Napastnicy powalili mężczyzn, Skrępowali taśmą i związali mu ręce z nogami. Podobnie potraktowali jego żonę.
- Mężczyzna krzyczał po ukraińsku: powiedz, gdzie schowałaś pieniądze, bo was pozabijamy – zeznała kobieta.
Napastnicy zabrali z jej portfela 400 zł. Wzięli również 1800 zł z pojemnika w kredensie. Cały czas domagali się pieniędzy za sprzedane samochody. Pomylili bowiem swoją ofiarę z właścicielem komisu, zaprzyjaźnionym z gospodarzami – ustalili później śledczy. Gospodarz tłumaczył, że nie ma więcej gotówki, ale bandyci nie wierzyli. Zaciągnęli mężczyznę do łazienki i podtapiali w wannie. Dopiero po pewnym czasie mężczyzna przekonał ich, że jeździ innym autem niż właściciel komisu. Ma również legitymację emeryta.
- Wyciągnęli mnie z wanny i podłożyli pod głowę ręcznik. Żonę okryli kocem. Jest więc w nich jeszcze jakiś ludzki odruch, jakieś człowieczeństwo – ocenił napadnięty mężczyzna. – Myślę, że to przez młody wiek. Oni zachowywali się chaotycznie, jakby to był ich pierwszy raz. Nie znali swojego bandyckiego fachu.
Napastnicy byli dobrze zamaskowani, ale małżonkowie zapamiętali ich głosy. Rozpoznali je podczas późniejszego eksperymentu procesowego oraz na sali sądowej. Bandyci nie zostawili żadnych śladów DNA. Wyniki badań głosu to obecnie jeden z głównych dowodów sprawie.
Śledczy ustalili, że w napadach brało udział ok. 10 osób. Zarzuty udało się jednak postawić tylko trzem: Oleksandrowi F., Oleksandrowi S. oraz zaledwie 19-letniemu Maksymowi S. To on zdaniem prokuratury był najbardziej brutalny.
Kilka dni po napaści na dom byłego strażnika, bandyci zaatakowali ponownie. Obrali na cel dom w miejscowości Okszów. Maciej C. nocował tam ze swoją partnerką pod nieobecność rodziców. Obudził się i zobaczył, że ktoś oślepia go latarką. Dostał cios w skroń i stracił przytomność. Kiedy się ocknął, leżał skrępowany na podłodze. Na głowie miał worek. Napastnicy przykuli go do kaloryfera i bili gumowym młotkiem w stopy. Grozili obcięciem palców.
– Marcinie, gdzie są pieniądze? – pytał jeden z oprawców. Po chwili wrócił z rozgrzanym żelazkiem. Przypalał nim uda Marcina C. Potem uderzył go tak mocno, że złamał mu obojczyk.
W międzyczasie jego koledzy skrępowali i pobili partnerkę mężczyzny. Zaciągnęli ją za włosy do łazienki i grozili śmiercią. Bandyci zabrali złote łańcuszki i 20 tys. zł w gotówce. Ukradli również cenną kolekcję monet i militariów. Straty oszacowano na ponad 120 tys. zł.
Do trzeciego napadu doszło w Chełmie. Tomasz O. był w domu razem z 10-letnim synem. Napastnicy powalili i skrępowali mężczyznę. Bili go i przypalali lokówką w nogi, pośladki i boki. Bandyci związali również jego 10-letniego syna i grozili, że go zabiją. Zabrali z domu 60 tys. zł.
Podczas procesu oskarżeni nie przyznali się do winy. Wyjaśniali, że kiedy dochodziło do napadów, nie było ich w Polsce. Maksymowi S. i jego kompanom grozi do 12 lat więzienia. Sprawę rozstrzygnie Sąd Okręgowy w Lublinie.