Kilkunastu puławskich działkowców musiało wynieść się ze swoich ogródków. Tak zdecydował sąd.
W Puławach jest osiem ogrodów działkowych. Na działkach w każdy weekend wypoczywa co najmniej kilka tysięcy osób. Dla tych mieszkających w blokach ogródek działkowy to niekiedy jedyny sposób na spędzenie weekendu. W lecie urlopują tu osoby, które nie mogą sobie pozwolić na wakacyjny wyjazd. Ale okazuje się, że już nie mogą liczyć na święty spokój.
Jako jedni z pierwszych w Puławach przekonali się o tym działkowcy z ogrodu "Włostowice”. Kilkanaście osób utraciło tam właśnie swoje działki. Po kilkuletniej walce w sądach pełnomocnik dawnej właścicielki terenu, na którym powstały działki, odzyskał go. I działkowcy musieli się stamtąd natychmiast wynieść. Decyzja uprawomocniła się zaledwie kilka tygodni temu. - 29 kwietnia było przekazanie działek wraz z kluczami - informuje Anna Turketti-Kluziak, prezes ogrodu "Włostowice”.
A ogródki dla każdej z tych osób miały wartość nie tylko materialną, ale i uczuciową. - Moją działkę miałem już od 11 lat. I musiałem wszystko zostawić wraz z altanką, którą zbudowałem własnymi rękami - denerwuje się Jerzy Uriasz, jeden z działkowców.
Wszyscy wywłaszczeni działkowcy zostali teraz na lodzie. - Cieszę się, że został mi chociaż fragment ogródka. Nie miałam żadnej altanki, bo ktoś spalił mi ją kilka lat temu. Przez to łatwiej jest mi znieść to wszystko - mówi pani Urszula, kolejna z działkowców.
W procesie sądowym, który trwał aż sześć lat, pełnomocnik dawnej właścicielki gruntów podnosił naruszenie zasad wywłaszczenia, które miało mieć miejsce w momencie tworzenia ogródków działkowych. - Podobnych przypadków mamy więcej, najczęściej w Lublinie. Ale jest to realne zagrożenie dla wszystkich działkowców, bo coraz częściej mogą się pojawiać osoby, które będą się starały odzyskać grunty - uważa Stanisław Chodak, przewodniczący Okręgowego Zarządu Polskiego Związku Działkowców w Lublinie.
Działkowcy, którzy stracili działki, liczą teraz chociaż na uzyskanie odszkodowania z tego tytułu. - Był tu rzeczoznawca i wszystko wyliczył, ale nawet nie wiadomo, kto nam to teraz zapłaci: czy związek, czy Skarb Państwa - zastanawia się Jerzy Uriasz.