Bandyci terroryzowali kobietę, a w końcu kompletnie porozbijali jej samochód, gdy ona siedziała w środku. Mimo to sąd wypuścił jednego z nich z aresztu. W tym samym dniu ktoś przebił opony w jej drugim samochodzie.
Przynajmniej do tego czasu właścicielka puławskiego pubu będzie obawiać się o życie własne i swojej rodziny. - To straszne, że sąd zgodził się go wypuścić - mówiła nam wczoraj przerażona kobieta.
To, co ją spotkało kilkanaście dni temu, będzie pamiętać bardzo długo. Przez kilka dni jej lokal w Puławach odwiedzało dwóch mężczyzn. Straszyli, że jeśli nie zgodzi się płacić cotygodniowego haraczu, podpalą jej bar. - Powiedzieli, żebym oszacowała, ile im mogę przekazywać za "ochronę”. Oczywiście, nie zgodziłam się na żaden haracz. Pewnie myśleli, że skoro od niedawna prowadzę ten lokal, to łatwo się ugnę - opowiada właścicielka pubu.
Po kilku dniach bandyci zrobili pokaz siły. Kobieta przed swoim domem wsiadła do samochodu. Wtedy z tyłu podjechało auto, z którego wysiedli zakapturzeni mężczyźni z kijami bejsbolowymi w rękach. Kobieta chciała uciec chodnikiem, ale wtedy z przodu zajechał jej drogę drugi samochód, z którego również wysiedli napastnicy.
Napadniętą zamknęła się w aucie, więc mężczyźni zaczęli tłuc kijami w okna. Powybijali szyby, a do środka wpuścili gaz. Kiedy doszczętnie zdewastowali auto, odjechali. Kobiecie na szczęście nic się nie stało. Wezwała policję. Po kilku godzinach udało się zatrzymać Leszka P. To właśnie on przychodził do jej pubu i żądał haraczu. Pozostałych napastników szuka policja.
Już dwa dni po tej decyzji mężczyzna mógł wyjść na wolność, bo ktoś wpłacił za niego poręczenie. - Tego samego dnia byłam u siebie w pubie. Wstąpiłam tam dosłownie na chwilę, a kiedy wyszłam, opony w samochodzie były poprzecinane - opowiada kobieta.
- Możemy tylko przypuszczać, że to kolejna próba zastraszenia, ale żadnych dowodów nie mamy - mówi Roman Maruszak z puławskiej policji.
Od dwóch dni kobiecie wszędzie towarzyszą policjanci.