Pan Henryk Szczepański z Puław leczy się u gastrologa. Kiedy skończyły mu się leki, postanowił poprosić o nowe. Nic z tego. Nikt nie jest w stanie przeczytać, co zapisał mu lekarz. Na dodatek z doktorem nie ma kontaktu, bo jest na urlopie
Mężczyzna nie pamiętał, co do tej pory przyjmował, a pustych opakowań się pozbył. Rejestratorka w przychodni poszła mu na rękę i udostępniła kartę choroby. Po to, żeby spisał nazwy medykamentów i poszedł z nimi do lekarza rodzinnego. - Wpisy w karcie były zupełną chińszczyzną, nie do odczytania nawet przez znawców pisma klinowego i obrazkowego - denerwuje się mężczyzna.
Pracownica przychodni zgodziła się więc na zrobienie odbitki historii choroby. Z nią szczęśliwy pacjent udał się do lekarza rodzinnego. Ale to nie był koniec kłopotów. Lekarz, mimo że teoretycznie powinien przeczytać, co napisał kolega po fachu, po kilku próbach się poddał. - Stwierdził, że historia choroby jest prowadzona niechlujnie i że nie jest w stanie nic z tego odczytać - opowiada pacjent. Na dowód wystawił nawet specjalne zaświadczenie: "Nie jestem w stanie wypisać leków z powodu nieczytelnego pisma”.
A pan Henryk jak leków nie miał, tak nie ma. - Płacę składki ubezpieczeniowe, a wypada mi zacząć leczyć się prywatnie, bo publiczna służba zdrowia bazgrze jak kura pazurem - kwituje. Przełożony gastrologa, który niewyraźnie pisze, tłumaczy, że niewiele można zrobić. - Lekarze mają za dużo pacjentów i wszystko robią w pośpiechu. Przecież nie nakażę im pisać kaligraficznie - tłumaczy Lech Mazurkiewicz, kierownik Przyszpitalnej Przychodni Specjalistycznej w Puławach.
• Może wystarczy czytelnie? - dociekamy.
- Kiedy spotkam lekarza, to poproszę go, żeby pisał ładniej - daje za wygraną kierownik.