Rozkłada na stole tylko część swoich prac. „Dzieje Skowieszyna”, „Bitwa w Lesie Stockim”, „Na Piskorach i w Zadurkach”, „Pacyfikacja kolonii Zbędowice”. Dlaczego się tym zajmuje? Bo nikt inny tego nie robi, a to jego ziemia, jego korzenie.
– Mnie interesuje to, do czego nikt nie dotarł – mówi Aleksander Lewtak ze Skowieszyna. I dodaje – moja wiedza regionalna jest bardzo duża, znam teren, ludzi, przekazy rodzinne i dokumenty. W książkach tego nie ma. A piękna okolic Skowieszyna nikt nie opisze. Trzeba to zobaczyć.
Co i kogo obchodzi
Cały kraj komentuje wynik wyborów do parlamentu i on ma swoje zdanie.
– O czym tu mówić. 60 procent społeczeństwa siedzi w domu i mówi – „mnie to nie interesuje” – irytuje się i nerwowo przesuwa te swoje książki o cichych bohaterach tamtej wojny. – Tylu ludzi oddanych ojczyźnie ginęło, a oni mówią „mnie to nie obchodzi”. To tragedia naszych czasów. Jesteśmy jak te mrówki – tylko gdy ktoś rozgrzebie mrowisko potrafimy działać wspólnie. Ja w ogóle nie dopuszczam myśli, że coś, co dotyczy Polski, może mnie nie interesować. Ludzie odcinają się od współdecydowania teraz, tak jak zapominają o przeszłości, nie chcą o niej słuchać. Drzewo bez korzeni umiera. U nas już ten proces powoli następuje – dodaje rozgoryczony, bo kto dziś wie o bitwie w Lesie Stockim albo o niezwykłych losach partyzantów.
Miejsce na ziemi
Z wykształcenia jest inżynierem rolnikiem.
– Mam 4 hektary, ale co to za gospodarstwo – macha ręką. – Nawet dzieciom nie ma co zostawić. Dwie córki i syn już są na swoim, wykształcone, na pewno nie wrócą tu – dodaje z pewnym smutkiem, że tej ojcowizny w rękach Lewtaków od XVIII wieku nie będzie komu przekazać.
– Parę pokoleń na tej ziemi pot wylewało i ja to robię, ale czy młodzi zechcą, wątpię – dodaje sceptycznie. – A o ziemię trzeba dbać.
Sięga po swoją najnowszą książkę – „Dzieje Skowieszyna”.
– To nie była wyjątkowa wieś, choć nazwa Skowieszyn pojawiła się już w XIII wieku. Od średniowiecza zachowany jest układ wsi. Przed wojną były może 3 domy murowane. Później pola podzielono na wąskie paski. I paradoksalnie stosunki międzyludzkie bardzo złagodniały. Kiedyś ziemia to był chleb, ludzie kłócili się o miedzę, wieczne awantury i konflikty. Dziś chleba szuka się gdzie indziej – dodaje jednak pogodzony z tym, co przyniosły nowe czasy.
Tajemnica powstania
Być może wkrótce do tych książek, których stosik teraz układa na stole, dołączy jeszcze jedna – o zagadce celejowskiego kopca.
– Nie mogę rozwikłać tej zagadki – mówi zakłopotany, bo przecież poświęcił jej tyle czasu i uwagi.
– W Celejowie jest kopiec, o którym mówią, że został wzniesiony po powstaniu listopadowym. Dziedzic Klemensowski miał zdradzić powstańców zaborcom. W nagrodę uzyskał zgodę na kupienie skonfiskowanych dóbr celejowskich. W miejscu, gdzie zostali straceni powstańcy, został usypany kopiec – opowiada, ale sam nie jest ostatecznie pewien, czy sprawa dotyczy powstania listopadowego, czy styczniowego.
– Przekaz ustny nie jest dowodem – martwi się. – W tej chwili w starej sośnie tkwi krzyż stuletni. A my chcemy upamiętnić to miejsce i postawić tam kamień.
Drugim jego zmartwieniem jest odpowiedź wojewody, który – wobec wątpliwych dowodów co do daty, nie może wyrazić zgody na proponowaną treść pamiątkowej inskrypcji.
A kamień już na kopcu stoi...
Kocham miejsca i ludzi
– Obcuję z ludźmi, kocham swoje miejsce na ziemi, uważam, że to, co robię, jest ważne i twórcze – stwierdza. – Mam oparcie w żonie. To pierwszy krytyk i recenzent. Ostatnio mi wyrzucała – „no nie, znów o mnie nic nie napisałeś?” – śmieje się szczerze i widać, że mówi o swojej Lusi z wielkim przywiązaniem. – Jak mnie ktoś pyta, co przez te lata najbardziej mi się udało, to mówię, że żona. Ze swoich książek nigdy do końca nie jestem zadowolony. Kiedy porównuję czasy, o których piszę, i te dzisiejsze, ze smutkiem zauważam, że wyrosło pokolenie bezideowe. Po upadku komunizmu nic nie zaproponowano młodym – mówi to i jest szczery, i naprawdę zmartwiony.
Dzięki pasji mocno tkwi w rodzinnej ziemi, w historii regionu i dziejach bohaterów. Jego życiowa dewiza; kochać i być kochanym przekłada się na niemodną dziś miłość do ojczyzny, rodzinnej wsi, tradycji, do najbliższych. Tak, zdecydowanie jest niemodny...