Rozmawiamy z Marek Krzesickim z Pachnowoli koło Puław. Jednym z większych plantatorów truskawki w gminie. Razem z polami, które przepisał dzieciom, posiada około 3,5 hektara truskawkowych pól.
• Jest pan jednym z ostatnich dużych plantatorów truskawek w Pachnowoli. Jak ocenia pan warunki prowadzenia tego biznesu dzisiaj w kontrze do czasów, w których pan zaczynał?
– Zaczynaliśmy 30 lat temu, to były zupełnie inne czasy. Bardzo dużo owoców szło wtedy do krajów byłego Związku Radzieckiego. W naszej gminie truskawki uprawiali prawie wszyscy. To było prawdziwe zagłębie. Pachnowola, Kajetanów, Góra Puławska, Janów, Zosnów. Truskawki były wszędzie. Teraz jest może kilka procent tego, co było. Tam, gdzie kiedyś były pola, teraz rosną nowe domy, osiedla. Wszystko się zmieniło.
• Co wpłynęło na tę zmianę?
– Brak rąk do pracy. Młodzi często nie chcą robić tego, co robili ich rodzice. A nawet jeśli chcą, to coraz trudniej jest o pracowników do pracy w polu.
• Na polach słuchać głównie język ukraiński albo rosyjski.
– Dawniej, gdy zaczynaliśmy, w sezonie pracowali Polacy, najczęściej młode dziewczyny tuż po szkole, studentki spod Lipska, z kieleckiego. Chciały sobie zarobić. Teraz ich nie ma. Swoją drogą sezon zaczynał się później, w czerwcu, więc młodzież miała już wolne. Dzisiaj przyjeżdżają wyłącznie pracownicy z Ukrainy, ze Lwowa, Łucka, ale także z Donbasu. W sezonie mogą zarobić u mnie kilkanaście tysięcy złotych.
• A jak jest z opłacalnością uprawy truskawek? Tutaj też zaszły zmiany?
– Ja powiem tak: kto pracuje, ten ma. Wiadomo, że rarytasów nie będzie, ale jakieś pieniądze zarobić można. Dałoby się więcej, gdyby nie coraz droższa robocizna, opryski i nawozy.
Kiedyś za nawozy płaciło się 300-400 zł, a teraz 3 tysiące, więc nie ma porównania.
Poza tym jest to nadal bardzo pracochłonny biznes i wrażliwy na warunki atmosferyczne. Jeśli ktoś chciałby sprawdzić, niech założy plantację i zobaczy na czym to polega.
• A jaki będzie ten sezon pańskim zdaniem?
– Na razie to trudno przewidzieć, ale wydaje mi się, że średni. Ani dobry, ani zły. Martwią mnie trochę te nocne przymrozki. Żeby nie stracić owoców musimy na noc przykrywać pola folią, a rano je odkrywać. Ostatniej nocy temperatura spadła u nas do zera, ale już w Jastkowie było minus dwa. Przydałoby się też trochę więcej deszczu, ale ogólnie nie jest najgorzej. Owoce są bardzo ładne. Truskawka na polach pojawiła się w tym roku w tym samym czasie, co ta w szklarni. Dwa tygodnie wcześniej, niż zwykle.
• Ceny będą spadać?
– Oczywiście. Zawsze najdroższe są te, które pojawiają się na początku sezonu. Ja swoje sprzedaje dzisiaj po 30-35 zł za dwukilogramową łubiankę. Przyjeżdżają klienci z Puław, Dęblina, Lublina. U mnie wszystko jest zdrowe, świeże, regularnie sprawdzane przez sanepid.
• Pańskim zdaniem warto kupować polskie owoce, mimo wyższej ceny?
– Nasze truskawki przede wszystkim są świeże i zdrowe. Ja sprzedaje takie, które właśnie zostały zerwane. W sklepie znajdzie pan zagraniczne, które leżały co najmniej kilka dni. Zerwano je, przechowywano, transportowano. Te z Afryki pewnie płynęły statkiem. Ja od razu poznaje nasze truskawki od tych z Hiszpanii, Maroka, czy Serbii. Inaczej pachną. Cały nasz rynek jest nimi zapchany. Najgorsze jest to, że niektórzy oszukują. Sprowadzają zagraniczne owoce, przesypują je w łubianki i sprzedają jako polskie. Ale co ja mogę z tym zrobić? Mam nadzieję, że polskie służby będą działać i ten proceder się skończy.