Dom w Nałęczowie jest obszerny, zbudowany z rozmachem i fantazją. Pod rozłożystym modrzewiem, który - jak twierdzi Piotr Olejnicki - lada moment może się zawalić, posadowiła się willa ogromna, jednak z liszajami odpadającego tynku i wyraźnie wołająca o remont
- Ojciec wznosił go z artystycznym rozmachem. Niefunkcjonalny, obszerny, nie do ogrzania, ze schodami, które prowadzą do nieba.
Tak powstało rodzinne gniazdo, które powoli staje się więzieniem syna.
Przez szklaną ścianę olbrzymiej pracowni wdziera się jesienny chłód. Z olbrzymiej czeluści kominka ciągnie ostry wiatr, brunatne zacieki na suficie przypominają, że dach trzeba koniecznie naprawić, bo już może być tylko gorzej.
- Ojciec za udział w AK trafił na 7 lat do Wronek. Po wyjściu szukał spokoju. Zamieszkał tutaj. Najpierw zakochał się w Nałęczowie, później w mojej mamie - wspomina ojca-artystę malarza Jarosława Olejnickiego. - Pracował wspólnie m.in. z Kononowiczem, był prezesem Towarzystwa Przyjaciół Nałęczowa. Zmarł, jak miałem 19 lat.
Ojciec
Na ścianach wiszą obrazy Jarosława. Monochromatyczna skala barw, odważna kreska, stare chałupy, portrety.
- Kiedyś tego nie rozumiałem, dziś wiem, że traumatyczne przejścia odcisnęły piętno na jego twórczości. Malował swoje przeżycia, wspomnienia. Był konsekwentny i miał własny styl.
Piotr zaczął malować w szkole średniej. W tutejszym plastyku. Trudno mu się było wyzwolić spod wpływów ojca.
- Siłą rzeczy młody chłopak czerpie od mistrza - mówi dziś o relacjach między nim a ojcem. - Dyskutowałem, jeździłem z nim na plenery, uczyłem się. Ale podczas jego choroby przestałem malować.
Choroba
Dopóki żył ojciec dbał, żeby - jak mówi Piotr - w domu nie było źle. Obrazy i rzeźby znajdowały nabywców, przyszłość wydawała się pewna. A dziś nie jest.
Piotr siedzi w swoim starym fotelu, z wysokim podnóżkiem pod nogami. Wymoszczone są poręcze pod łokciami, na biurku niewielka sztaluga.
- Urodziłem się z rozszczepem kręgosłupa - wyjaśnia po prostu, bo sądzi, że wszyscy i tak o tym wiedzą. Od małego nie miałem czucia w nogach, ale chodziłem. Później wdało się zapalenie kości, amputacja części stopy. Zawsze przyzwyczajano mnie do tego, że będzie gorzej. To nie było dla mnie zaskoczenie, a nawet zaakceptowałem to. Już ponad dwadzieścia lat temu profesor mi powiedział, że za dwa, trzy lata zacznie postępować zanik mięśni i nie będę chodził.
Miał darowane kilkanaście lat, bo poruszał się o kulach. Teraz tylko na wózku.
- Na razie i to niemożliwe. Muszę wyleczyć odleżynę, która mi się zrobiła. Jak w ogóle schodzę na dół po tych stromych schodach? - Na pupie - śmieje się i dodaje - mam bardzo mocne ręce, jakoś sobie radzę.
Ciężkie czasy
Po śmierci ojca znów zaczął malować.
- Dziś nieraz myślę o tym, co by ojciec powiedział. Ja już inaczej używam farb, nie tak widzę świat i zupełnie różnię się od ojca, którego obrazy cechował pewien smutek.
Sam, choć też miałby prawo do buntu i rozpaczy, nie miesza złych uczuć z farbami, a nawet na przekór i z pasją używa barw nasyconych, kolorów ostrych, śmiałych, wesołych. Wszyscy twierdzą, że jego ogromna witalność przelana na płótno zadaje kłam słabości fizycznej.
- Ale zmieniły się czasy na gorsze dla artystów - skarży się jednak. Patrzy na ten sufit, który może się za moment nie zawali, ale trzeba coś szybko zrobić; patrzy na olbrzymią taflę okna, które wpuszcza do wnętrza całą zieleń ogrodu, ale także mróz i zimę, i w pracowni jest wtedy najwyżej 15 stopni.
- Skąd wziąć pieniądze na to wszystko? - pytanie pada w próżnię. - Mam 500 złotych renty. Czasem sprzedam obrazy, ale jak za to wszystko żyć? Nie ukrywam, że zdarza mi się brać w sklepie na krechę. Są dobrzy ludzie w Nałęczowie - uśmiecha się z zażenowaniem. - Ot, taki artysty żywot, jak kiedyś opisywali w powieściach.
Egzystencja
- Tak, to już nie są problemy egzystencjalne, a egzystencji - wzdycha. - Boję się każdej zimy. Ciężko malować, jak marzną ręce. Smutno rozstać się ze słońcem. W Nałęczowie ze złotych liści zrobi się gnijące bagno.
Właśnie na pożegnanie lata kończy kolejny pogodny obraz.
- Ciągle poszukuję, zmieniam się, może dlatego, że - paradoksalnie - jestem taki "rozbiegany”. Moje malarstwo jest ucieczką, ale też afirmacją życia i radości.