Siła wybuchu była tak duża, że wstrząs odczuwano w promieniu kilometra. Uszkodzone zostały pobliskie domy. Pod gruzami strażacy znaleźli dwa ciała. Za te wydarzenia przed sądem odpowie wkrótce 42-letnia bratanica jednej z ofiar.
Był 18 grudnia 2020 r. Ulica Krótka w Puławach. O godz. 5.53 dyżurny policji otrzymał zgłoszenie o wybuchu w dwukondygnacyjnych budynków oraz wydobywającej się z niego łunie ognia. Gdy na miejsce dotarli strażacy, okazało się, że budynek to już gruzowisko. Przeczesywała je ekipa poszukiwacza z psem tropiącym z Warszawy. Gruz leżał dosłownie wszędzie: na dachach pobliskich domów i na ulicy. Eksplozja uszkodziła linię energetyczną. Siłą wybuchu była tak duża, że w okolicznych domach przesuwały się meble. Siła eksplozji doprowadziła do szeregu zniszczeń w promieniu ok. stu metrów.
– To było okropne. Wybuch uszkodził nam ścianę, dach i wszystkie okna, połamał ich plastikowe części. To kuchenne wleciało do środka niszcząc całe wyposażenie kuchni. Straty są ogromne – opowiadała nam Danuta Stasiak, mieszkanka ul. Krótkiej.
W ruinach strażakom udało się znaleźć dwa ciała. Trzecią ofiarą była kobieta, która została przewieziona najpierw do szpitala w Lublinie, a potem do Wschodniego Centrum Oparzeń. Przebywała tam ponad 5 miesięcy. Dziś przebywa w areszcie, a niedługo stanie przed Sądem Okręgowym w Lublinie. To 42-letnia Anna T., która odpowie za zabójstwo. Grozi jej nie mniej niż 12 lat więzienia, ćwierć wieku pozbawienia wolności lub dożywocie.
Akt oskarżenia w tej sprawie trafił właśnie do sądu. Znaleźć można w nim informację, że dom zamieszkiwały dwie spokrewnione rodziny. Na parterze 69-letnia kobieta oraz jej 75-letni mąż. Na górze 39-letnia wtedy Anna T. (bratanica kobiety) wraz z matką. Mimo pokrewieństwa, rodziny od lat były zwaśnione. Ich członkowie nie rozmawiali ze sobą. Nie utrzymywali żadnych relacji. Zresztą rodzina „z góry” najczęściej i najchętniej spędzała czas tylko w swoim towarzystwie.
Tak było do wakacji. Wtedy matka Anny T. zmarła. Kobieta bardzo to przeżyła i próbowała popełnić samobójstwo. Prokuratorzy badający sprawę uznali, że kolejną próbę podjęła właśnie w grudniu 2020 r. Śledczy ustalili, że kobieta odkręciła wtedy przewód gazowy prowadzący do jej kuchenki. Gaz ulatniał się przez kilka godzin. Potem zainicjowała zapłon, w konsekwencji którego doszło do eksplozji, pożaru i zawalenia się budynku. Zrobiła to „przewidując możliwość pozbawienia życia” mieszkającej na dole pary i „godząc się na to”. Spowodowała też „zagrożenie życia i zdrowia wielu osób” mieszkających w innych budynkach przy ul. Krótkiej, Chmielewskiego i Okrzei.
Kobieta nie przyznała się do winy. Tłumaczyła, że po śmierci matki przeszła załamanie nerwowe, z którego „próbowała się pozbierać”.
– Tego dnia wstała rana i chciała zrobić sobie herbatę. Odpaliła gaz z kuchenki, po czym nagle znalazła się pod gruzami. Nie jest w stanie wracać do wspomnień z tego momentu. Po czym twierdziła także, że nie pamięta co robiła w dniu poprzedzającym feralny dzień ani w jakim tygodniu się to stało – czytamy w akcie oskarżenia. Dalej informacja, że kobieta zaprzeczyła jakoby miała odkręcić przyłącze gazowe.
Na podstawie uzyskanych opinii, śledczy ustalili, że było jednak inaczej. Twierdzą też, że kobieta nie mogła nie wiedzieć i nie czuć, że gaz się ulatnia. Trwało to przez kilka godzin.