Biały proszek o nazwie "Niezłe g...”, mieszanka ziołowa "Czeszący Grzebień” albo "Sztywny Misza” – to wszystko można kupić w nowo otwartym sklepie z dopalaczami w Puławach.
Tymczasem w wielu oferowanych produktach znajduje się substancja (zakazana m.in. w USA i kilku krajach Unii Europejskiej), mająca działanie podobne do amfetaminy. Może powodować drgawki, podniesienie temperatury ciała, bezsenność, mdłości, wymioty i bóle głowy.
Mieszkańcy są zbulwersowani. – Jak to możliwe, że w państwie prawa handluje się odurzającymi substancjami. To że te środki nie znajdują się na liście zakazanych nie oznacza, że nie są szkodliwe – komentuje pani Iwona, matka 15-letniego Andrzeja.
– Zgoda na otwarcie tego sklepu to przyzwolenie na odurzanie się – dodaje pan Jerzy, ojciec 16-letniej Patrycji.
Oburzenia nie kryją również internauci, którzy na forum MM Puławy mówią "nie” dopalaczom w Puławach. Co ciekawe, popierają ich w tym zwolennicy... legalizacji marihuany w Polsce. – Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta. Jak to jest, że jedni mogą ćpać nie wiadomo jaki legalny syf, a ci, którzy pragną palić czystą, wolną od chemikaliów, marihuanę w celach medycznych idą do więzienia? – rozważa internauta "dymollo”.
Sklep w Puławach znalazł się na celowniku policji, ale jak przyznaje Marcin Koper, rzecznik Komendy Powiatowej w Puławach, mundurowi niewiele mogą zrobić.
– Produkty nie są na liście środków zakazanych. Dopóki się tam nie znajdą, nie mamy podstaw do interwencji – mówi Koper.
Sklepy z dopalaczami funkcjonują, bo znalazły prawną furtkę, która im to umożliwia. Lubelski sanepid, jako pierwszy w Polsce, zdołał na pewien czas zamknąć tego typu sklep. Działał w centrum Lublina.
Dopatrzono się, że w składzie produktów są witaminy i mikroelementy. Dzięki temu sanepid zaliczył je do tzw. suplementów diety, traktowanych przez prawo jak środki spożywcze, a sklep nie miał pozwolenia na handel żywnością, bo nawet o nią nie wystąpił. Metoda okazała się jednak nieskuteczna. Handel został wznowiony po załatwieniu niezbędnych formalności.