Kiedy hitlerowcy spalili wieś, między obejściami zostawili ciała zabitych ludzi. Najbardziej przerażający na drugi dzień był widok nadgryzionych przez wypuszczone świnie ciał. Nie zapomnę tego do końca życia - wspomina Bonifacy Maruszak, który w czasie wojny przeżył masakrę Śniadówki.
Drukarnia w chałupie
A wszystko przez to, że w Śniadówce aktywnie działało podziemie niepodległościowe. W czasie II wojny światowej aż 40 osób ze wsi należało do Batalionów Chłopskich albo Ludowego Związku Kobiet. Bonifacy Maruszak do BCh przystępuje w 1942 r. Ma tylko 17 lat, ale coś trzeba robić, nie można siedzieć bezczynnie. Poza tym w ruchu ludowym działa już jego ojciec i starsza siostra. Przez 8 miesięcy w domu Maruszaków jest wydawane podziemne pismo. "Orle Ciosy” wychodzą w 220 egzemplarzach. Jest dobry sprzęt, dlatego cały nakład udaje się zrobić przez jedną noc. Najpierw wszystko powstaje na maszynie do pisania, potem składa to redaktor techniczny, a młodzież powiela. Nad ranem cały sprzęt jest chowany w stajni. W skrzyniach przysypanych słomą, bo tam było najbezpieczniej. Maruszakowie byli ostrożni. Pewnie dlatego tragedia rozegrała się gdzie indziej. Niemal ominęła ich dom.
Pacyfikacja Śniadówki
23 października 1943 r. z Puław do Śniadówki przyjeżdża patrol niemieckich żandarmów. Wchodzą do pierwszego lepszego domu. Trafiają akurat na trzech "bechowców”. Wywiązuje się strzelanina, w której ginie jeden Niemiec, trzech polskich partyzantów i trzech domowników. Stosując zasadę odpowiedzialności zbiorowej, hitlerowcy postanawiają zemścić się za śmierć swego kompana. Jadą ciężarówką przez wieś i strzelają do wszystkiego, co się rusza. Za rogiem jednej z chałup chce się ukryć matka z dzieckiem. Dosięga ją jednak seria z karabinu maszynowego. W sumie tego dnia Niemcy zabijają 17 osób. Przerażeni mieszkańcy wsi uciekają, chroniąc się po okolicznych wsiach. Hilerowcy na ciężarówce wiozą zrabowane świnie, które teraz wypuszczają.
Widok, który mieszkańcy wsi zobaczyli następnego dnia z rana, jest nie do opisania. Poszarpane przez zwierzęta ręce, twarze, piersi. Dopiero pod osłoną następnej nocy mieszkańcy chowają zabitych na cmentarzu. Wydaje się, że już będzie spokojnie, że Niemcy odpuszczą. Nic z tego.
Egzekucja ku przestrodze
Tydzień później hitlerowcy wracają. Mają ze sobą pięciu polskich więźniów. Od strony Żyrzyna, Michowa i Baranowa otaczają wieś i spędzają po drodze wszystkich mieszkańców. Łapią też jednego partyzanta, który dołącza do wcześniejszej piątki więźniów. Na oczach wszystkich ludzi rozstrzeliwują ich na skrzyżowaniu dróg. Ciała zakopują w pobliskim rowie. Dopiero potem rodziny przenoszą zamordowanych na cmentarz. - Niemcy chcieli nas ostrzec, mówiąc: zobaczcie, co się z wami stanie, jak będziecie konspirować. My jednak byliśmy twardzi, nie udało im się nas przestraszyć. Choć to, co się wydarzyło we wsi, było naprawdę przerażające - mówi Bonifacy Maruszak.
Muzyka na zgliszczach
Tego samego dnia Śniadówka niemal znika z powierzchni ziemi. Niemcy jadą przez wieś i podpalają domostwa. Kradną wszystko, co przedstawia jakąkolwiek wartość, nawet kury i kaczki. W jednym z domów znajdują patefon. Wieś płonie, a oni nastawiają jakąś płytę ze skoczną muzyką. Ludzie są bezsilni przed złem, któremu muszą stawić czoło. Tego dnia w Śniadówce doszczętnie spłonęło 40 gospodarstw. Dorobek niekiedy całego życia poszedł z dymem.
Na egzekucję razem z Niemcami przyjechał niejaki Sikora, miejscowy volksdeutsch i kapuś. Stał razem z Niemcami, kiedy ci rozstrzeliwali Polaków. Po wojnie Sikora wyjechał na zachód Polski, licząc, że uda mu się uniknąć kary. Jakimś cudem został jednak znaleziony i osądzony.
Śniadówka pamięta
Pomnik upamiętniający ofiary masakry stoi dziś nie w miejscu rozstrzelania więźniów, lecz obok Szkoły Podstawowej. Opiekuje się nim Stowarzyszenie Żołnierzy Batalionów Chłopskich. W ubiegłym roku byli "bechowcy” wystąpili do wójta gminy Baranów o sfinansowanie renowacji obelisku. I dostali obietnicę, że w tym roku uda się to zrobić. Wójt zapowiedział nawet ponowne uroczyste odsłonięcie pomnika.