26. Międzynarodowe Spotkania Teatrów Tańca dobiegły końca. Wydarzenie wzięło transformację za hasło, bo szuka nowej ścieżki ale i bez hasła już jest inaczej. W czasie spotkań można było wesprzeć Krystynę Shyshkarovą. Choreografka i dyrektorka szkoły tańca założyła stowarzyszenie wolontariuszy Kijowskie Króliki Bojowe, wspierające ukraińskich żołnierzy...
Trudno pisać o wydarzeniu, które minęło ćwierćwiecze i właśnie skonsumowaliśmy, jako widzowie jego 26. edycję. Niezmiennie zachwyt budzi atmosfera, sale nabite do ostatniego miejsca, żywiołowe reakcje widzów, którzy potrafili nawet zapełnić scenę – jak po „Kiss” Katarzyny Wolińskiej. No, ale kto nie da się ponieść muzyce Prince’a. I, to że cięgle do wiernych oglądaczy dołączają nowi. Nawet tacy, którzy nigdy wcześniej nie byli w Centrum Kultury, bo komentowali, że na I piętrze są takie same korytarze jak na parterze.
Artyści, organizatorzy i widzowie, którzy wymknęli się opresji pandemii teraz musieli sobie poradzić z tematem wojny. Na nurt spektakli odwołujących się do Ukrainy, uchodźców i sytuacji za całą naszą wschodnią granicą zwracał uwagę Ryszard Kalinowski z Lubelskiego Teatru Tańca zapowiadając tegoroczne spotkania. W programie była między innymi „Dusza”, której obecność w Lublinie mogła być kontrowersyjna z uwagi na pochodzenie autorki i części zespołu. Białorusinka Inna Aslamova stworzyła piękny wizualnie spektakl, który powstał z myślą o białoruskich tancerzach i tancerkach. My zobaczyliśmy jego międzynarodową wersję: tancerzy z Białorusi, Ukrainy i Polski.
Jako projekt dotyczący spraw ostatecznych można było potraktować eksperyment na pograniczu tańca i działań performatywnych w którym uczestniczyli lublinianie. Na kilka dni Galeria Biała w CK stała się sceną dla „Motus Mori: Museum” Niemki – Katji Heitmann. Publiczność przebywała w przestrzeni w której kilka tancerek odtwarzało gesty, ruchy i pozycje ciał ludzi z którymi wcześniej przeprowadzono wywiady. Każdy kto chciał, mógł do tego szczególnego muzeum oddać swoje charakterystyczne sposoby siedzenia, przygarbienia, ruch palca czy trzymania nogi na nodze. W efekcie, w atmosferze lekkiego napięcia, widzowie pozbawieni butów i możliwości skorzystania z telefonu śledzili ciała odwzorowujące inne ciała. Powolny ruch tancerek przypominających ożywione posągi udzielał się patrzącym, na placach zmieniali miejsce siedzenia, w skupieniu opuszczali salę. Po nich pojawiali się kolejni by trafić na zupełnie inny moment pokazu i zadać sobie pytanie o pamięć albo sens życia albo nie zadać. Tylko patrzeć. Odbiór eksperymentu był pozytywny, osoby, które wpisały się do księgi zauważały że są zrelaksowane i, że ten czas spędziły dobrze.
Na drugim biegunie była atmosfera na spektaklach, po których widzowie zrywali się do owacji i zachwyceni krzyczeli. Tak było po otwierającym MSTT „Love-Matter”. To już tradycja, że Lubelski Teatr Tańca swoją pracą zaczyna spotkania. Tym razem choreografem była Elisabetta Consonni a tańczyli: Beata Mysiak i współpracujący z LTT Mikołaj Karczewski. Gdyby w środowy wieczór była szansa, że oboje mają siłę, publiczność by żądała bisów.
Podobne emocje rządziły po dwóch solowych piątkowych występach. „Przyjemność ze zsiadania z konia, gdy galopuje z pełną prędkością”, choreografia, wykonanie i wizualizacje: Courtney May Robertson oraz Oulouy w spektaklu „Ostatni nosorożec północny” w choreografii Gastóna Core.
Ta para tancerzy i zespół największej gwiazdy tegorocznych MSTT czyli Ann Van den Broek zdecydowanie zostaną w prywatnych muzeach „ruchu ludzkiego” wielu widzów. „Joy Enjoy Joy” to powrót Van den Broek do Lublina, która kilka razy gościła w czasie spotkań i ma tu wielbicieli. Transformacje, które zapowiadali organizatorzy tegorocznej edycji korespondowały z opisem spektaklu „Joy Enjoy Joy”, który miał być odejściem świetnej choreograf od eksplorowania mrocznych tematów. Na szczęście nie był.