Spakowani do kilkunastu pudeł, w sobotę wsiedli do busa, który przyjechał po nich do Bezwoli koło Radzynia Podlaskiego i zabrał do nowego domu. Pomocną dłoń do rodziny uchodźców z Afganistanu wyciągnęli mieszkańcy Bielska-Białej.
W sobotę wieczorem Mohsena tuląc na rękach małego Mohammeda Adnana wysiadła z busa na Rynku w Bielsku-Białej. Mąż Mohseny, Salim uścisnął dłoń z kilkoma osobami, które przyszły ich przywitać. Wśród nich jest Grażyna Staniszewska, przewodnicząca Towarzystwa Przyjaciół Bielska-Białej i Podbeskidzia, a w przeszłości posłanka, senatorka i europosłanka. To na zaproszenie jej organizacji rodzina Salima i Mohseny będzie mogła rozpocząć normalne życie, poza ośrodkiem dla cudzoziemców.
– W Bielsku mamy 18. Batalion Szturmowo-Desantowy, który był w Afganistanie, był w Iraku. I tu i tu korzystał z pomocy miejscowej ludności. Wydawało nam się, że Bielsko ma jakiś dług i jeżeli rodziny uciekają przed Talibami, przed represjami, a nawet wiemy, że życie obu tych rodzin było zagrożone, to my jako bielszczanie powinniśmy na to zareagować – tłumaczy Grażyna Staniszewska.
O rodzinie uciekinierów z Kabulu pisaliśmy już w Dziennika Wschodniego. Salim za poprzedniego rządu pracował w Ministerstwie Spraw Wewnętrznych i kiedy Talibowie doszli do władzy dostał ostrzeżenie, że zostanie zabity. Cudem udało im się dostać do jednego z samolotów, który wysłał do Kabulu polski rząd. W ten sposób cała trójka dotarła do Warszawy, a następnie zamieszkała w Bezwoli koło Radzynia Podlaskiego, w ośrodku dla cudzoziemców. Z powodu choroby niespełna rocznego synka Adnana dużo czasu spędzili jednak w polskich szpitalach: m.in. w Lublinie i Zabrzu. W tym ostatnim chłopiec przeszedł operację serca. Adnan ma także zdiagnozowany zespół Downa. Dwa tygodnie temu cała trójka otrzymała w Polsce status uchodźcy i ochronę międzynarodową.
Zamieszkają u prezydenta
W Bielsku-Białej przez najbliższych kilka miesięcy zamieszkają u samego prezydenta miasta, Jarosława Klimaszewskiego, który udostępni im należące do siebie mieszkanie. Otrzymają też wsparcie, dzięki któremu będą mogli rozpocząć proces usamodzielniania się w Polsce. Razem z nimi do Bielska-Białej przyjechał również Siraj, kolejny Afgańczyk, który musiał ratować się ucieczką z kraju. Jego sytuacja jest również skomplikowana, choć inna, bo Siraj nie mógł zabrać za sobą rodziny. Teraz uczy się języka polskiego, chce zdobyć polskie prawo jazdy, znaleźć pracę i sprowadzić rodzinę do Polski.
Tęsknota za ojczyzną
W sobotę rano towarzyszyłem całej czwórce podczas pakowania się w Bezwoli. Pakunki z mieszkania w ośrodku pomagali wynosić ich krajanie – Afgańczycy, którzy wciąż szukają swojej szansy na rozpoczęcie u nas nowego życia. Jeden z mężczyzn mówi, że jest elektrykiem i dopytuje, gdzie w Polsce najlepiej znaleźć pracę w takim zawodzie. Na koniec jeszcze pożegnalne uściski i wspólne zdjęcie. A kiedy Mohsena wsiada do busa, nagle zaczyna bardzo płakać. Salim tłumaczy mi, że to z powodu flagi Afganistanu, która przyjechała tu z Bielska-Białej. Małżeństwo na każdym kroku wspomina swoje dobre życie, dom i bliskich, których musieli zostawić w Kabulu.
Czemu nie pomagać?
Za kierownicą busa, który do Bezwoli jechał całą noc zasiadł Jarosław Matoga, nauczyciel wychowania fizycznego z Bielska-Białej i jego syn Mikołaj. – Syn powiedział, że wprawdzie nie możemy wyciągać ludzi z lasu i pomagać im na granicy. Ale skoro tutaj są ludzie, którzy chcą zostać w naszym kraju i godnie żyć, to czemu mielibyśmy im nie pomóc – mówi Jarosław.