Nigdy czegoś takiego nie widziałem. Widok był przerażający – relacjonuje lekarz weterynarii, który przyjechał na miejsce ataku czterech amstaffów w Elizówce pod Lublinem. Pani Elżbieta trzymała swoją suczkę na rękach, kiedy agresywne psy się na nią rzuciły i rozszarpały jej pupila. Okoliczni mieszkańcy boją się również o swoje zdrowie
– Gdyby moja 8-letnia sąsiadka wyszła ze swoim psem w tym czasie, to nie wiem, co by się stało z tym dzieckiem – mówi przerażona pani Elżbieta, właścicielka suczki rasy maltańczyk o imieniu Mia, rozszarpanej w poniedziałek przez amstaffy. – Ten moment był straszny – opisuje łamiącym się głosem. – Mię wychowywałam od szczeniaka. Miała 3,5 roku. Była bardzo przyjaznym i łagodnym psem. W bloku wszyscy ją znali. Była uwielbiana, zwłaszcza przez dzieci. Jak sąsiedzi się dowiedzieli o tym, co się stało, to jeden młody chłopak się rozpłakał.
Do bulwersującego incydentu doszło w poniedziałek w podlubelskiej Elizówce. – Około godz. 18.30 odprowadzałam koleżankę do samochodu. Obie zeszłyśmy na dół. Był ze mną mój maltańczyk – opisuje pani Elżbieta.
– W tym czasie cztery amstaffy sąsiadów prawdopodobnie uciekły z domu. Kiedy je zobaczyłam, wzięłam swojego psa na ręce. Amstaffy okrążyły blok, po czym podbiegły do nas. Jeden rzucał się na mnie, drugi próbował wyrwać mojego psa. Nie zdołałam ich powstrzymać – dodaje kobieta.
Według jej relacji, po pewnym czasie z okna na pierwszym piętrze wyskoczył jeszcze kolejny – piąty amstaff. Skacząc, złamał łapę.
Suczka pani Elżbiety niestety została zagryziona, a kobieta podczas szarpaniny doznała również lekkich obrażeń.
– One prawie rozerwały mojego psa – płacze kobieta. – Psy dopiero złapał mężczyzna, który wtedy się nimi zajmował.
Na miejsce przyjechała karetka pogotowia i policja. Był też lekarz weterynarii. – Nigdy czegoś takiego nie widziałem – przyznaje lek. wet. Gerard Górecki. – Maltańczyk był rozszarpany. Widok był przerażający. Psy były prawdopodobnie bez żadnego nadzoru. Dlatego doszło do tej tragicznej w skutkach sytuacji – przypuszcza. – Psy nie miały aktualnych szczepień. Ostatnie wykonane szczepienia przeciwko wściekliźnie miały w 2017 r., czyli w 2018 r. już nie obowiązywały. Do tego piąty z psów nie miał w ogóle książeczki.
– 33-letni mężczyzna, który opiekował się psami został zatrzymamy – mówi mł. asp. Kamil Karbowniczek z Komendy Wojewódzkiej Policji w Lublinie. – Okazało się, że jest poszukiwany. Miał do odbycia karę pozbawienia wolności – ponad pół roku za jazdę samochodem w stanie nietrzeźwości. Trafił do aresztu. We wtorek został doprowadzony do zakładu karnego.
Podczas ataku amstaffów ich właścicielki nie było na miejscu. Mężczyzna, który się nimi zajmował powiedział policjantom, że do ataku na maltańczyka doszło, kiedy z nimi spacerował. – Zweryfikujemy jeszcze jego wersję wydarzeń z relacją właścicielki – zaznacza Kamil Karbowniczek. I zapowiada: – Będziemy prowadzić czynności pod kątem nieumyślnego spowodowania lekkiego lub średniego uszczerbku na zdrowiu kobiety.
Policjanci sprawdzają też, w jakich warunkach były trzymane psy i czy może była to nielegalna hodowla. – Ustalimy też, czy właścicielka amstaffów wywiązała się z obowiązku szczepienia zwierząt – podkreśla policjant. – Zwróciliśmy się też do powiatowego lekarza weterynarii o objęcie psów obserwacją.
Bo psy po poniedziałkowym zdarzeniu zostały u właścicielki.
– We wtorek rozpoczęliśmy nasze działania – mówi Jarosław Wojciechowicz z Powiatowego Inspektoratu Weterynarii w Lublinie. – W środę chcemy wydać decyzję zobowiązującą właścicielkę do przewiezienia psów do kliniki weterynaryjnej na ul. Głęboką na obserwację. Potrwa 15 dni. W tym czasie wystąpimy do wójta gminy Niemce, aby je odebrał właścicielce.
– Mam nadzieję, że psy trafią w lepsze ręce – dodaje pani Elżbieta. – Ten atak to nie jest ich wina. One były po prostu źle prowadzone. Po tym, co się stało, boimy się o swoje bezpieczeństwo. Zwłaszcza ci, którzy mają dzieci i psy.
– Te psy były już wcześniej agresywne. Nie widziałem nigdy, aby były wyprowadzane na spacer w kagańcu. Na smyczy tak, ale bez kagańca – mówi jeden z mieszkańców Elizówki. – Skoro jeden z amstaffów wyskoczył z pierwszego piętra przez okno, to może też skoczyć przez balkon, który o tej porze roku zwykle jest otwarty.
Czy amstaffów w środę nie będzie już w bloku i mieszkańcy nie będą musieli się bać? – Postaramy się, aby tak się stało – odpowiada Jarosław Wojciechowicz.