Sąd złagodził zarzuty wobec mężczyzn oskarżonych o handel ludźmi. Uznał, że nie działali jako zorganizowana grupa przestępcza. Wymierzył im kary do 2 lat więzienia.
Takie wyroki usłyszeli Robert D., Marcin M. oraz Paweł L. Wszyscy muszą również zapłacić po 18 tys. zł grzywny. Rozstrzygnięcie w tej sprawie wydał Sąd Okręgowy w Lublinie.
Marcinowi G. i Dariuszowi S. sąd wymierzył kary po roku więzienia w zawieszeniu na 4 lata. Do tego należy dodać po 18 tys. zł grzywny. Takie same grzywny muszą zapłacić Piotr S. i Robert O. Obaj dostali również po półtora roku pozbawienia wolności. Krystian K. został skazany na rok i pięć miesięcy więzienia. Z kolei Tomasz L. ma spędzić za kratami rok i trzy miesiące. Obaj mają też zapłacić grzywny w wysokości identycznej, co ich kompanii.
Sąd uznał, że wszyscy skazani są winni handlu ludźmi. Mimo wieloletniego procesu śledczym nie udał się jednak udowodnić, że działali jako zorganizowana grupa przestępcza. W takim przypadku kary byłyby znacznie surowsze. Na ławie oskarżonych zasiadał również Mariusz K. On jako jedyny został uniewinniony od wszystkich zarzutów.
Z ustaleń prokuratury wynika, że skazani mężczyźni wykorzystali kilkadziesiąt osób. Zwykle były to osoby bezrobotne lub zadłużone, zawsze w trudnej sytuacji materialnej. Odpowiadały na ogłoszenia zamieszczane przez oskarżonych. Kusiła ich perspektywa dobrze płatnej pracy w Finlandii. Mieli zarabiać po kilka tysięcy złotych miesięcznie, sprzedając drewniane rękodzieło.
Na miejscu okazywało się, że „praca” polega na chodzeniu od domu do domu i proszeniu o datki. Pokrzywdzeni nie znali języków obcych. Wyposażano ich więc w kartki z wypisanymi prośbami o pieniądze. Datki miałby być zbierane np. na leczenie krewnych. W zamian za wsparcie „sprzedawcy” wręczali drewniane figurki. Z ustaleń prokuratury wynika również, że niektórzy z poszkodowanych byli zmuszaniu do kradzieży w sklepach.
Oskarżeni werbowali ludzi głównie w okolicach Łukowa. Z ustaleń prokuratury wynika, że wyjazdy na „drewniaki” były tam organizowane od lat. W 2014 r. Robertem D. i jego kolegami zajęła się jednak prokuratura. Rok później śledczy postawili przed sądem 11 osób. Mężczyźni od początku nie przyznawali się do winy. Wyrok w ich sprawie nie jest prawomocny.