Rozmowa z Krzysztofem Włodarczykiem, byłym mistrzem świata w boksie zawodowym
- Pańska wizyta w Lublinie jest spowodowana galą Polonika Boxing Night. Jak pan ocenia tę inicjatywę?
– Bardzo dobrze. Polonika Boxing Night to w dużej mierze boks olimpijski, chociaż w trakcie gali odbywają się również walki zawodowe. Każda promocja pięściarstwa jest przeze mnie popierana. Myślę, że ta dyscyplina jest niedoceniana. Aby wejść do ringu, to najpierw trzeba wykonać mnóstwo pracy. W boksie olimpijskim są to 3 rundy po 3 minuty i w tym czasie trzeba dać z siebie absolutnie wszystko. Uważam, że boks to jedna z najtrudniejszych dyscyplin sportowych na świecie. Tu trzeba być niesamowicie sprawnym.
- Skoro jesteśmy przy boksie olimpijskim, to kiedy doczekamy się medalu olimpijskiego?
– To jest dobre pytanie, ale ono raczej powinno być adresowane do Wojciecha Bartnika, który jest trenerem reprezentacji Polski. Na pewno mamy nadzieje związane z tą imprezą, bo przecież dla niej robimy kolejne walki. Igrzyska Olimpijskie są już za rok i, mam nadzieję, że pojedzie tam kilku naszych zawodników, którzy w końcu przywiozą medal.
- Pamięta pan swoją ostatnią wizytę w Lublinie?
– To było w hali Gobus w 2008 r., a ja pokonałem Węgra Gabora Halasza. Było więc miło, fajnie i przyjemnie.
- Moje pytanie nie jest bez przyczyny. Tamte czasy były w polskim boksie zawodowym zupełnie inne niż te, które mamy teraz. Wówczas mieliśmy wielu pięściarzy, których określilibyśmy jako klasa światowa. Widzi pan teraz takich zawodników?
– Ciężko mi powiedzieć, ale kilku zawodników zbliża się do tej najwyższej półki. Są to młode osoby, które dopiero wspinają się po szczeblach kariery. Myślę, że w przyszłości o nich usłyszymy, ale potrzebują czasu. Nie można ich od razu wrzucić na głęboką wodę. Jedną z nadziei jest Fiodor Czerkaszyn, chociaż on ostatnio potknął się w walce z Anauelem Ngamissengue. Miałem wrażenie, że oglądam zupełnie innego Fiodora, niż tego, którego znam. Wierzę, że się podniesie po tej porażce. Jest perspektywiczny i przed nim jeszcze co najmniej 8-10 lat boksowania.
- Lubelskie środowisko liczy, że w przyszłości wielką karierę zrobi Michał Soczyński. Widział pan jego walki?
– Nie miałem okazji, aby na nie popatrzeć. Słyszałem jednak o nim. Trzeba pamiętać, że sukces jest wypadkową wielu czynników. Musimy chociażby sami się utrzymywać czy znajdować sponsorów. To jest trudne, bo każde przygotowania do walki to grube tysiące złotych wydawane w miesiącu. Nie da się jeść byle czego czy pić byle czego. Jeżeli będziemy jeść śmieciowe jedzenie, to będziemy śmieciowo trenować czy walczyć.
- Co pana jeszcze motywuje, aby wchodzić do ringu?
– Mam 42 lata i chcę jeszcze zdobyć pas mistrza świata jednej z organizacji. Wtedy będę mógł zejść w glorii chwały – byłem, boksowałem i na odchodne zdobyłem jeszcze tytuł. To jest mój cel.
- Ile daje pan sobie na to czasu?
– Nie jestem Bernardem Hopkinsem czy Evanderem Holyfieldem. George Foreman również w zaawansowanym wieku zdobył tytuł mistrza świata. To tylko pokazuje, że wszystko może się zdarzyć. Dużo zależy od tego jak będę się prowadził i funkcjonował na co dzień.