Rozmowa z Jackiem Magnuszewskim, byłym trenerem Motoru Lublin.
- Jak pan podchodził do tych wszystkich plotek na temat zmiany trenera w Motorze? Można było się spodziewać, że jednak dłużej nie poprowadzi pan zespołu?
– Słyszałem i czytałem różne spekulacje. To oczywiste, że jak przychodzi nowy prezes, to ma swoją wizję pracy w klubie i chciałby się otoczyć swoimi ludźmi. Mi pozostaje jedynie zaakceptować wszystkie decyzje i życzyć mojemu następcy powodzenia.
- Nie szkoda trochę odchodzić po zaledwie kilku miesiącach pracy?
– Na pewno żal żegnać się z Motorem, ale przede wszystkim z tego względu, że też miałem swój plan, jak przebudować w zimie zespół i przygotować go do rundy wiosennej. Nie dostałem jednak takiej szansy, ale rozumiem decyzje nowego prezesa.
- Przychodził pan do klubu z Lublina w bardzo trudnym momencie
– To prawda. Już po rozpoczęciu sezonu, kiedy nie było czasu na wielkie ruchy w kadrze zespołu, a dodatkowo nie przygotowywałem drużyny do rozgrywek. Największym problemem okazały się jednak kontuzje. Urazów było sporo i na domiar złego przytrafiały się przede wszystkim zawodnikom ofensywnym. Kiedy wypadł nam Kamil Oziemczuk nasza siła ognia jeszcze bardziej się zmniejszyła. Podsumowując mój czas w Motorze, to na pewno wszyscy liczyliśmy na więcej. Zdecydowałem się podjąć wyzwanie, szkoda, że się nie udało osiągnąć lepszych wyników.
- Co dalej? Będzie pan gdzieś pracował na wiosnę?
– Tak naprawdę jeszcze nie rozwiązałem mojej umowy z Motorem. Na razie skupiam się na tym, żeby trochę odpocząć od piłki. Jest też teraz taki okres, że zaraz drużyny startują z treningami i zgrupowaniami. Wolnych miejsc na ławkach trenerskich praktycznie nie ma.