Nie tak miała wyglądać inauguracja sezonu w wykonaniu Pszczółki Polski Cukier AZS UMCS Lublin. Co prawda, podopieczne Wojciecha Szawarskiego pokonały TS Ostrovię Ostrów Wielkopolski 76:67, ale strasznie męczyły się z rywalkami. Głównie przez własne błędy.
Zespół z Lublina miał oczywiście swoje problemy – Kai James wróciła do treningów po długiej przerwie, podstawowa rozgrywająca Brianna Kiesel nie wystąpiła ze względu na kontuzję mięśnia dwugłowego uda, a jej zmienniczka Irena Vrancić też zmagała się z problemami zdrowotnymi. Ciężko jednak w taki sposób usprawiedliwiać słabą grę pozostałych koszykarek.
Doskonale było to widać w pierwszej połowie spotkania. Słowo „chaos”, odmieniane przez wszystkie przypadki, pasowało jak ulał do określenia poczynań obu drużyn. Gospodyniom brakowało zrozumienia w grze pozycyjnej, często podejmowane przez nie decyzje zadziwiały nawet je same. Zawodniczki podkreślały jednak, że potrzeba im więcej czasu do lepszego zgrania. Każdy trening jest bezcenny.
Najwięcej jęków zawodu publiczności było słychać po akcjach w obronie. Po pierwszej kwarcie lublinianki przegrywały 14:15. Miały jednak to szczęście, że podopiecznym Mirosława Trześniewskiego zupełnie nie kleiła się gra w „pomalowanym”. Ostrovia nie ma klasowej środkowej, dlatego szukała swoich szans na obwodzie. Tam znalazła ich zaskakująco dużo – w całym meczu goście trafili 13 razy na 27 prób. Najbardziej niepokojące jest to, że lublinianki wielokrotnie pozwalały rywalkom spokojnie oddawać rzuty. W tym elemencie obrona całkowicie zawiodła.
Do przerwy AZS wyszedł na niewielkie prowadzenie – 39:32. Po zmianie stron gra akademiczek układała się na tyle dobrze, że udało im się bez większych przeszkód doprowadzić do szczęśliwego dla nich zakończenia. Solidny debiut w barwach „Pszczółek” zaliczyła James, która rozsądnie skorzystała z braku równorzędnej rywalki pod obręczą. Amerykanka zdobyła najwięcej, bo 16 punktów dla swojego zespołu.
Przed decydującą odsłoną gospodynie wygrywały 59:48. Co ciekawe udało im się nawet wyjść na 20-punktowe prowadzenie. Szybko jednak dały o sobie znać dobrze dysponowane snajperki z Ostrovii – Aleksandra Wajler i Jowita Ossowska w trzech kolejnych akcjach trafiły zza łuku i liczyły jeszcze na poderwanie swoich koleżanek do walki. Tak się jednak nie stało. „Pszczółki” wygrały 76:67, ale po bardzo słabym spotkaniu.
===
Pszczółka Polski Cukier AZS UMCS Lublin – TS Ostrovia Ostrów Wielkopolski 76:67 (14:15, 25:17, 20:16, 17:19)
AZS: James 16 (11 zb.), Butulija 6, Rymarenko 13, Adamowicz 12, Vrancić 5 – Grygiel 4, Mistygacz 8, Szajtauer 7 (11 zb.), Poleszak 3, Datsko 2.
Ostrovia: Joks 3, Ossowska 19, Podkańska 6, Burdette 19, Jaworska 2 – Wajler 10, Motyl 2, Jackowska 6, Nowicka, Kaczmarek.
---
Pomeczowe wypowiedzi:
Julia Adamowicz (kapitan Pszczółki Polski Cukier AZS UMCS Lublin):
Cały mecz w naszym wykonaniu nie był zbyt dobry. Rywalki zaskoczyły nas swoją skutecznością za „trzy”, są młode, waleczne i my dałyśmy się wciągnąć w taką grę. Nie możemy tak postępować, ale wiem też, że mamy problemy w drużynie. Całe szczęście, że na początku miałyśmy, niby taki, lżejszy mecz, ale tak naprawdę, to przez całe spotkanie walczyłyśmy jak równy z równym.
Magdalena Szajtauer (Pszczółka Polski Cukier AZS UMCS Lublin):
Źle weszłyśmy w ten mecz, ale najważniejsze, że wytrzymałyśmy do końca i lepiej zaczęłyśmy grać w drugiej połowie. Czekamy ciągle na naszą podstawową rozgrywającą. Po jej powrocie nasza gra powinna być zdecydowanie lepsza. Do poprawy mamy przede wszystkim obronę, bo to będzie dla nas klucz do sukcesu.
Jowita Ossowska (TS Ostrovia Ostrów Wielkopolski):
Naszą najmocniejszą stroną były zdecydowanie rzuty trzypunktowe. Nie szło nam zupełnie w rzutach za „dwa”, bo kosz nam prawie wszystko „wypluwał”. Natomiast te „trójki” bardzo fajnie wpadały i jakoś mogłyśmy się utrzymać w meczu i gonić rywalki. Mój zespół zaprezentował się naprawdę dobrze, jestem dumna z dziewczyn. Walczyłyśmy do samego końca i nie oddałyśmy ani centymetra parkietu za darmo.