ROZMOWA Z Marcinem Dutkiewiczem, zawodnikiem TBV Startu Lublin
- W meczu z Turowem Zgorzelec zagrałeś aż 54 minuty...
– Jak usłyszałem od Romka Szymańskiego, że aż tyle czasu spędziłem na parkiecie, to nie mogłem w to uwierzyć. Potem usiadłem na ławce i nie miałem nawet za bardzo siły, żeby cokolwiek powiedzieć. Nie pamiętam, żebym kiedykolwiek zagrał aż tyle minut, nawet w juniorach. Dostawałem gratulacje, bo podobno to jest jakiś rekord, ale muszę przede wszystkim powiedzieć, że spotkanie z Turowem kosztowało nas mnóstwo nerwów, zdrowia i sił. Szkoda, bo powinniśmy to wygrać.
- Trudno było się pogodzić z porażką w takich okolicznościach?
– Możemy być źli tylko i wyłącznie na siebie, bo na cztery minuty przed końcem czwartej kwarty mieliśmy prawie 10 punktów przewagi. Można było to spokojnie utrzymać i wracać do domu w dużo lepszych nastrojach. Z jednej strony to było pewnie super widowisko dla kibiców. Z drugiej dla nas nie do końca. Straciliśmy zdecydowanie za dużo sił, a dodatkowo humory nie ma co ukrywać trochę padły po tym meczu. Trener David Dedek trzyma jednak wszystko w kupie i robi co może, żebyśmy wrócili na odpowiednie tory zarówno pod względem psychicznym, jak i fizycznym.
- Porażki w Zgorzelcu szkoda chyba jeszcze ze względu na fakt, że dopiero jako drugi zespół w tym sezonie mogliście pokonać Turów na jego parkiecie...
– Nie patrzyliśmy na to, ile przeciwnik ma wygranych u siebie, bo liczyły się przede wszystkim dwa punkty. Przy naszym sukcesie walka o play-offy mogłaby być trochę łatwiejsza. Wyszło jednak zupełnie inaczej. Nie tylko przegraliśmy mecz, którego nie powinniśmy przegrać, ale na dodatek jesteśmy gorsi w dwumeczu. Możemy być jednak źli tylko na siebie. Może jednak to spotkanie zadziała, jak kubeł zimnej wody?
- Dobrze, że Czarni grali swój mecz dopiero w poniedziałek...
– Mają problemy kadrowe, a do tego grają też wąską rotacją. Dlatego mecz w poniedziałek i podróż do domu, a następnie wyprawa do Lublina powinno na nich wpłynąć. Nie takie przypadki historia jednak widziała. Rok temu Siarka potrafiła wygrywać, chociaż przyjeżdżała na spotkania w pięciu. Musimy być przygotowani i w pełni zaangażowani przez całe 40 minut.
- Spędziłeś w drużynie ze Słupska trzy lata. Czy to dla ciebie jeszcze wyjątkowy przeciwnik?
– Znam ludzi w klubie, mam dobry kontakt z trenerem Łukomskim, pracownikami klubu, czy nawet niektórymi zawodnikami. Podchodzę do Czarnych z sentymentem, ale znacznie więcej emocji byłoby w przypadku meczu w Słupsku. Pogadamy i uściśniemy sobie ręce po meczu, a na razie skupiamy się na tym, żeby wygrać.
- Trener odpuścił wam w tym tygodniu z treningami?
– Tak, ćwiczyliśmy trochę lżej. Nie ma co ukrywać, że byliśmy zmęczeni po niedzielnym spotkaniu. Trzeba odpocząć, zresetować głowy, no i skupić się na akcji Czarni Słupsk. Musimy wygrać to spotkanie.
- Jesteście zaskoczeni, że udało się załapać do finałowego turnieju Pucharu Polski?
– Szczerze mówiąc ja byłem zdziwiony. Na dwie kolejki przed ostatecznymi rozstrzygnięciami byliśmy dopiero na 12 miejscu. Awans jako ostatnia wywalczyła przecież siódma drużyna. Sporo zależało od nas, ale chyba jeszcze więcej od innych zespołów. Najbardziej pomógł nam AZS Koszalin. Szczęścia trochę mieliśmy, ale otwiera się przed nami fajna perspektywa walki w Pucharze Polski. W lutym mamy tylko jeden mecz ligowy, więc będzie okazja, żeby podtrzymać rytm meczowy.