Rozmowa z Marcinem Michotą, piłkarzem Motoru Lublin
- Jak oceniasz mecz z Wisłoką?
– Chcieliśmy wyjść na boisko i od początku dyktować swoje warunki gry. Uważam, że mecz był jak najbardziej pod naszą kontrolą. Tak naprawdę drużyna przeciwnika nie stworzyła żadnej sytuacji, więc można uznać to za duży plus. Stojący w bramce Rafał Strączek nie miał praktycznie nic do roboty, a my jako linia defensywy oraz cała drużyna dobrze broniliśmy. I to na pewno jest klucz do sukcesu. Właśnie tak powinny wyglądać mecze na Arenie Lublin i w ten sposób powinniśmy dominować przeciwnika pod względem piłkarskim i wolicjonalnym. Widać było po całym zespole, że ostatnie dwa wyniki były poniżej naszych oczekiwań. Z Wisłoką wygraliśmy zasłużenie i cieszymy się podwójnie, bo Michał Grunt strzelił bramkę. Wiadomo jak to ważne dla napastnika po serii bez gola oraz po przywróceniu do kadry meczowej i wejściu z ławki rezerwowych. Szacunek dla niego, bo dzięki temu trafieniu zdobyliśmy trzy punkty.
- Rywalowi trzeba jednak oddać to, że był dobrze zorganizowany w defensywie...
– Z tego, co gdzieś przeczytałem przed meczem, to Wisłoka nie straciła bramki w pięciu kolejkach z rzędu. Grają trójką w obronie, dwoma wahadłowymi i mają gęsto pozamykany środek. Pokazali, że są dobrze zorganizowani w defensywie i na pewno ciężko było nam się przebić. W pierwszej połowie Dominik Kunca miał fajną sytuację i trafił w poprzeczkę po moim podaniu. Swoją szansę miał także Michał Paluch. Najważniejsze, że w końcu ta piłka wpadła do bramki, bo widać, że tworzymy okazje jako cała drużyna, ale nie chce wpadać. Tym razem wpadło i wygraliśmy 1:0.
- Cieszyć musi także fakt, że znowu zbliżyliście się do czołówki...
– Na pewno tak. Mówiłem już kiedyś, że jesienią zdobywa się punkty, a wiosną gra się o miejsce. Naszym zadaniem jest uzbierać teraz jak najwięcej oczek w trzech meczach, które zostały do rozegrania w tym roku. Można zdobyć dziewięć punktów i kto wie, może zostaniemy liderem na koniec rundy. To byłby fajny bodziec do pracy w zimie. Jestem pełen optymizmu po meczu z Wisłoką. Każdy dał z siebie sto procent i oby tak dalej.
- Ty też możesz być chyba zadowolony po powrocie do podstawowego składu, bo przeprowadziłeś kilka ciekawych akcji do przodu...
– Robię, co w mojej mocy. Nie zagrałem czterech spotkań w pierwszym składzie i starałem się jak najlepiej wypaść. Uważam, że zagrałem dobrze i obym takich spotkań zaliczał więcej. Cieszy też fakt, że znowu dostałem opaskę kapitana. To również jest bodziec do tego, żeby biegać i się pokazywać. Najważniejsze, że wygraliśmy i zbliżyliśmy się do lidera. Przez najbliższy tydzień będzie radość w szatni i uśmiech na twarzach, a później pojedziemy z optymizmem do Ostrowca.
- Mobilizowaliście się mocno w szatni w przerwie? Druga połowa była lepsza od pierwszej.
– Zauważyłem, że przeciwnik opadł z sił pod koniec meczu, co na pewno wynikało z naszej ofensywnej gry i wysokiego pressingu. Wyszliśmy z takim samym nastawieniem na pierwszą i drugą połowę, tylko w przerwie jeszcze bardziej się zmotywowaliśmy i przypomnieliśmy sobie to, co mieliśmy grać. A założeń na ten mecz było naprawdę sporo. Nie można też robić z Wisłoki jakiejś Barcelony, ale fajnie grali w piłkę, a my staraliśmy się przebijać ich zasieki, co się udało. Mecz był w naszym wykonaniu równy i go wygraliśmy, z czego jesteśmy zadowoleni, podobnie jak nasi kibice.