W piątek o godz. 17.45 na warszawskim Torwarze i w niedzielę o 20.15 w łódzkiej Atlas Arenie "biało-czerwoni” rozegrają pierwsze spotkania w tegorocznej Lidze Światowej.
W poprzedniej edycji LŚ obie reprezentacje grały ze sobą pięć razy (łącznie z turniejem finałowym) i aż czterokrotnie górą byli Bartosz Kurek z kolegami. W tym roku taka sytuacja na pewno się nie powtórzy, bo zmieniła się formuła tych prestiżowych rozgrywek.
Dwanaście najsilniejszych zespołów zostało rozlosowanych do grup A i B. Do C trafiły słabsze drużyny, wśród nich kwalifikanci. W ten sposób działacze FIVB chcieli dać szansę mniej ogranym zespołom na zaistnienie w światowej elicie.
I tak awans do turnieju finałowego, który odbędzie się w Buenos Aires wywalczą po dwie drużyny z grup A i B oraz jedna z grupy C. Każdy z każdym nie będzie grał jednak ze sobą cztery razy, jak przed rokiem, ale tylko dwa.
Taka zmiana spowodowana jest powiększeniem grup z czterech do sześciu zespołów i zamiarem ograniczenia najlepszym zespołom męczących podróży.
Rywalami reprezentacji Polski, oprócz Canarinhos, są także: Francja (21 czerwca w Rousen i 23 czerwca w Touluse), Argentyna (28 czerwca w Bydgoszczy i 30 czerwca w Gdańsku), USA (5 lipca w Katowicach i 7 lipca we Wrocławiu) oraz Bułgaria (12 i 13 lipca w Warnie).
– Generalnie muszę stwierdzić, że nie mamy szczęścia do rywali w grupie, bo choć w tych ekipach doszło do zmiany pokoleniowej, nadal jednak czekają nas bitwy ze ścisłą światową czołówką. O awans do turnieju finałowego nie będzie łatwo – twierdzi Andrea Anastasi, szkoleniowiec naszej narodowej kadry w rozmowie z "Przeglądem Sportowym”.
I dodaje: – Już podczas sparingów w Miliczu wpadałem w ogień. Chłopaki nie byli jednak zdziwieni, znają przecież mój styl. Ta agresja jest potrzebna szczególnie na początku sezonu, gdy przebudowujemy nasz system gry. Mój pomysł polega na tym, że choć nie mamy siedmiu czy ośmiu najlepszych graczy świata na danej pozycji to jednak jako zespół, rodzina możemy być najlepsi na świecie!