Już w najbliższą niedzielę będziemy świętować jubileusz 50-lecia pracy artystycznej Henryka Maruszaka, wieloletniego dyrygenta Świdnickiej Orkiestry Dętej i szefa chóru Arion. Henryk Maruszak znany jest w Świdniku ze znakomitej pracy pedagogicznej z przyszłymi muzykami. Jubilat dwukrotnie zdobywał tytuł "Zasłużonego Świdniczanina”. Zaplanowaliśmy uroczysty koncert Helicopters Brass Orchestra oraz występy znanych artystów. Spodziewamy się wielu gości z kraju i zagranicy, z którymi pan Henryk współpracuje zawodowo - zapowiada Leszek Olechnowicz, dyrektor MOK.
- To prawda, nie siedzę bezczynnie w domu, chociaż od 1991 r. jestem na ustawowej emeryturze. Nadal jednak dyryguję orkiestrą dętą Helicopters Brass Orchestra w Świdniku, prowadzę chór męski Arion, jestem instruktorem w Miejskim Domu Kultury. Cały czas koncertujemy.
• Pana przygoda z orkiestrą dętą w przyszłym roku będzie liczyła 55 lat. To też niemało...
- A wie pani, że nasza orkiestra jest starsza od Świdnika? Powstała w 1952 r., wtedy, gdy powstała WSK. Świdnik nie miał jeszcze wtedy praw miejskich. Otrzymał je dopiero w 1954 r. Pamiętam, że gdy objąłem orkiestrę po Edmundzie Miazgowskim, grali w niej amatorzy. Nie wszyscy znali zapis nutowy. Czasem trzeba było pisać na partyturze, który palec nacisnąć, albo zanucić, żeby ktoś zagrał. Powoli zaczęli dochodzić wykształceni muzycy, ze szkół muzycznych, z filharmonii. A teraz to jest świetna profesjonalna orkiestra. Z ogólnopolskich konkursów orkiestr dętych przywozimy prawie zawsze pierwsze nagrody.
• W orkiestrze różnie się działo. Który moment był dla pana najtrudniejszy?
- Bywało ciężko... Czasem brakowało pieniędzy, nie mieliśmy sali na próby. Zawsze jednak byli ludzie, którzy chcieli grać i ci, którzy chcieli słuchać. Naszych koncertów nie trzeba promować, a liczna publika zawsze dopisuje. W tym roku na tradycyjnym koncercie noworocznym, który organizujemy od dziesięciu lat, zabrakło miejsc. Ludzie stali w korytarzu...
• Przekonał pan
do muzyki wiele osób w Świdniku. Było i ognisko muzyczne, potem wraz z grupą zapaleńców założył pan szkołę muzyczną. A trafił pan tu przez przypadek...
- Z Gdyni, gdzie grałem w Reprezentacyjnym Zespole Pieśni i Tańca Marynarki Wojennej, kierowanym wówczas przez słynnego dyrygenta i kompozytora Klimczuka, przyjechałem do Filharmonii Lubelskiej. Grałem tutaj na tubie. Byłem do tego przygotowany, bo skończyłem szkolę muzyczną I stopnia w klasie akordeonu i fortepianu oraz II stopnia w klasie puzonu. I pewnie zostałbym tutaj, gdyby nie mieszkanie...
• Mieszkanie?!
- Mieszkałem razem z rodziną w starej filharmonii. Pokoik był tak mały, że po rozłożeniu amerykanki nie można było otworzyć drzwi. Trudno się dziwić, że mieszkanie było dla mnie wtedy najważniejszą sprawą. I ówczesny dyrektor Ogniska Muzycznego w Świdniku Franio Krzemiński zaproponował mi pracę. Miałem uczyć dzieci gry na akordeonie i fortepianie. Czekało też na mnie mieszkanie w hotelu robotniczym. Z całą rodziną przeprowadziliśmy się do Świdnika. I tak już zostało...
• Nie było panu żal filharmonii?
-Tu miałem tyle wyzwań! W Ognisku Muzycznym realizowaliśmy program szkoły muzycznej I stopnia. Chętnych do nauki było wielu, a niektórzy z nich, na przykład Andrzej Zwarycz, Mirek Wojtaś, Arek Konowałek, Waldek Prokop zostali dyplomowanymi muzykami. W 1973 r. złożyliśmy szkołę muzyczną w Świdniku. Jak widać - warto było tu przyjechać.
• Pana orkiestra akordeonowa stała się słynna w całej Polsce...
- Wszystko za sprawą Jerzego Waldorffa. Przyjechał do Świdnika na jubileusz ogniska, podczas którego występowała założona przeze mnie orkiestra akordeonowa, składająca się z dziewcząt i chłopców. Potem Waldorff napisał w "Polityce”, że: "nie lubi dźwięku akordeonu, ale dobrze przygotowany zespół świdnicki zagrał tak, że brzmiały jak organy”.
• Komu zamierza pan przekazać swoją muzyczną pałeczkę?
- Niestety, ani syn, ani wnuki nie odziedziczyli moich zainteresowań. Ale śmieją się, że klan Maruszaków ciągle gra. Moi bracia są muzykami albo uczą muzyki. Wszystkim, którzy chcą grać, zawsze powtarzam, że to niezwykły zawód. Wymaga stałych ćwiczeń, poświęceń, dokształcania. Żeby wykonywać go tyle lat, tak jak ja, trzeba go po prostu lubić... Ja jestem wdzięczny losowi za to, że mogę to robić i na pewno nie chciałbym niczego zmieniać w swoim życiu.