Zanim wpuścisz ich do domu, zastanów się dwa razy. Trwa sezon na naciągaczy i oszustów gazowych. A ich wizyta oznacza same kłopoty.
Zostawiają w drzwiach ulotki. Na przykład: przegląd instalacji odbędzie się tego i tego dnia, podpisane: gazownia.
– Mam zapłacić 24 raty po 90 zł – załamuje ręce starsza kobieta. – Nie wiem, jak to możliwe, że dałam się tak oszukać. Panowie nastraszyli mnie, że stary piec wybuchnie i namówili na montaż nowego. Miał kosztować 1300 zł. Taka promocja dla emerytów. Podsunęli mi do podpisania jakieś dokumenty i powiedzieli, żebym się nie martwiła, bo spłacę w ratach. Nic nie wspomnieli o kredycie. Po fakcie dowiedziałam się, że to strasznie drogo. A tu jeszcze takie odsetki naliczają.
– Moim zdaniem te piece kosztują o 300–400 zł za dużo – ocenia Jerzy Konieczniak z firmy Elbot w Świdniku. – Firmy, które montują te piece, pochodzą z odległych krańców Polski. A ofiary tych naciągaczy dopiero z kart gwarancyjnych dowiadują się, że do serwisu będą miały setki kilometrów.
Przedstawiciele śląskiej firmy z Oleśnicy, która wcisnęła piecyki dziesiątkom osób w naszym regionie, nie widzą w swoim postępowaniu niczego złego. – To produkcja włoska. A cena nie jest wcale wygórowana – twierdzi Norbert Pajączkowski, szef działu piecyków tej firmy.
Panowie „monterzy” podają się najczęściej za pracowników zakładu gazowniczego, żeby wzbudzić zaufanie. Klienci nie protestują więc, kiedy wynoszą im z mieszkań zdemontowane stare piece. Panowie przekonują, że stare urządzenie jest bezwartościowe, ale sami chętnie się nim zaopiekują. Powód: za nagrzewnicę z miedzi i mosiężne części dostaną w skupie złomu ok. 60 złotych. Zarobek bez żadnego wysiłku.
– To już nie tylko oszustwo, ale i kradzież – mówi Henryk Skałba, zastępca dyrektora ds. handlowych w lubelskim Zakładzie Gazowniczym. – Nasi pracownicy nie prowadzą akwizycji, ani nie montują żadnych urządzeń. Jeśli ktoś podaje się za naszego pracownika, najlepiej zadzwonić do zakładu i sprawdzić, czy rzeczywiście tak jest.