O strachu, nerwowych pacjentach i powolnym wracaniu do normalności rozmawiamy z puławskim farmaceutą Danielem Leszczyńskim.
Przed apteką działającą na rogu Lubelskiej i Grota-Roweckiego czeka pięć osób. Wszystkie mają na twarzach obowiązkowe maseczki i trzymają bezpieczny dystans w kolejce. W środku niemal pusto, spokój, nikt się nie spieszy. Farmaceuci używają rękawic, na głowach mają przyłbice, od klientów oddziela ich wysoka szyba z pleksi, a blaty są regularnie dezynfekowane.
- Czy idąc do pracy, odczuwa pan strach przez możliwością zarażenia się?
– Oczywiście, że tak. Strach towarzyszy nam od początku tej epidemii. Tym bardziej, że pacjenci nie zawsze przestrzegają reguł i często opuszczają swoje maski. Niektórzy są przekonani, że rękawiczki wystarczą, ale to nie prawda. My staramy się zabezpieczać na wszystkie możliwe sposoby, ale obsługiwać musimy wszystkich. Także tych, którzy mają wyraźne objawy wskazujące na zakażenie. Na szczęście, jest już o wiele spokojniej, niż na samym początku.
- Jak moment wybuchu epidemii wyglądał z waszej perspektywy?
– Na początku ludzie pchali się niemal drzwiami i oknami. Był straszny tłok, a nakaz korzystania z masek jeszcze nie obowiązywał. Ze strony pacjentów czuliśmy ogromną presję. Pracowaliśmy wtedy bez przerwy. Nie było czasu, żeby na chwilę usiąść. Robiliśmy wszystko, co w naszej mocy, ale i tak ludzie byli bardzo nerwowi. Mieli do nas pretensje, że pracujemy za wolno, że muszą zbyt długo czekać.
- Tych emocji z pewnością nie łagodziły braki w zaopatrzeniu.
– Podobnie jak w innych aptekach, u nas szło naprawdę wszystko. Ludzie robili zapasy leków, które już brali, dokupowali te przeciwwirusowe, witaminy, środki na wzmocnienie odporności, środki dezynfekcyjne, termometry, maski. Te ostatnie szybko się skończyły, bo nigdy nie były potrzebne w tak dużych ilościach. Popyt na termometry był natomiast tak wysoki, że przez dwa tygodnie nie mogliśmy ich dostać w żadnej hurtowni.
- Dzisiaj sytuacja wygląda na opanowaną.
– Tak, wszystko powoli się normalizuje. Zaopatrzenie udało nam się uzupełnić, chociaż nie w takiej ilości, jakiej byśmy oczekiwali. Poza tym od swojej firmy i Izb Aptekarskich dostaliśmy maski, rękawiczki, przyłbice, a na stanowiskach zamontowano nam szyby pleksi. Pomaga również obowiązek noszenia masek, chociaż jak wspomniałem, nie wszyscy się do niego stosują.
- Klienci również wyglądają na spokojniejszych.
– Wiele osób wzięło sobie do serca hasło, by nie wychodzić z domu bez wyraźnej potrzeby. Często zdarza się, że jedna osoba zbiera recepty od kilku innych, pomagając w ten sposób sąsiadom czy swoim bliskim. Nie ma już takiego szału, jak na samym początku. Z drugiej strony zdarzają się starsze panie, które co dwa, trzy dni potrafią przyjść do nas tylko po to, żeby kupić ziołową herbatkę.
- Czego obecnie najbardziej wam potrzeba?
– Jeszcze więcej spokoju, bo mimo tego, że większość klientów zachowuje się obecnie w sposób cywilizowany, to niektórzy bywają nerwowi, a swoją złość odreagowują na nas. Narzekają, że nikt nie chce ich przyjąć, bo lekarze obecnie porad udzielają głównie przez telefon. My zdalnie pracować nie możemy. Musimy spotykać się z pacjentami twarzą w twarz. Na szczęście, jak dotąd wszyscy nasi pracownicy są zdrowi. Dbamy o siebie, więc wszystko jest w porządku.