Jednocześnie na świat przyszli Julia, Jakub, Alicja i Nikodem. W szpitalu przy ul. Jaczewskiego w Lublinie urodziły się czworaczki.
Dzieci urodziły się 10 stycznia w Samodzielnym Publicznym Szpitalu Klinicznym nr 4 w Lublinie. Cesarskie cięcie zostało przeprowadzone w 31. tygodniu ciąży. Było to wyzwanie dla matki, ale również dla lekarzy, którzy musieli bezpiecznie przeprowadzić kobietę przez tak rzadko spotykany poród.
Praca zespołowa
W dniu porodu nad matką czuwał duży, kilkunastoosobowy zespół składający się z ginekologów położników, położnych, neonatologów oraz pielęgniarek i anestezjologa. Medycy podkreślają, że jedna osoba sama nic nie zdziała, a tak wyjątkowe wydarzenia są sukcesem pracy wielu osób.
- Jest to sukces zespołowy. To nie zespół jednego oddziału klinicznego, to nie jedna, dwie czy trzy osoby, ale to jest potężny zespół ludzi, który ciężko pracuje, żeby zasłużyć sobie na zaufanie pacjentek. Rewelacyjny, fantastyczny zespół i to nie jest przypadek, w tym szpitalu właśnie urodziło się najmniejsze dziecko w Polsce, które udało się utrzymać przy życiu. Bez współpracy z neonatologami nie byłoby nawet mowy o podjęciu się tego typu wyzwania - mówi prof. dr hab. n. med. Tomasz Paszkowski, kierownik Klinicznego Oddziału Ginekologii i Położnictwa SPSK nr 4 w Lublinie.
- Jest to ogromne wyzwanie logistyczne, organizacyjne, aby tę pacjentkę przeprowadzić przez ciążę potem zaplanować ten poród. Pamiętam jak z panią doktor się zastanawialiśmy czy wtorek czy środa byłaby lepsza, ale nie dlatego, że w środę dzieci są szczęśliwsze, tylko dlatego, żeby one nie były pod intensywną opieką np. w weekend tuż po urodzeniu.
Specjalistyczna opieka tuż po urodzeniu
Do rozwiązania ciąży mnogiej dochodzi wcześniej niż zazwyczaj. Cesarskie cięcie było wykonane w 7. miesiącu ciąży, a dzieci musiały od razu otrzymać profesjonalną pomoc. Szpital przy ul. Jaczewskiego jest przygotowany na opiekę nad wcześniakami wymagającymi specjalistycznej opieki.
- Inkubator, tak samo jak respirator, cpap (aparat wspomagający wentylację – przyp.red), wszystkie aparaty i pompy infuzyjne, a to wszystko wymaga podłączenia do prądu i do gazów medycznych. Więc nie tylko metry kwadratowe są potrzebne. Dzieci wymagały oczywiście wsparcia oddechowego, ponieważ jako 31-tygodniowe wcześniaki mają jeszcze nierozwinięte płuca i rozwój tych płuc jest na etapie dalekim do ukończenia. Wymagały również podaży surfaktantu dotchawiczo, czyli takiej substancji powierzchniowo czynnej, która pozwala płucom na utrzymanie się w stanie powietrzności – mówi dr n. med. Eulalia Majewska, kierownik Oddziału Neonatologii i Intensywnej Terapii Noworodka SPSK nr 4.
W momencie przyjścia na świat Julia ważyła 1610 g, Jakub 1540 g, Alicja 1490 g, a Nikodem 1800 gramów.
- Przez pierwsze dni dzieci wymagały wsparcia cpapem. Szczęśliwie nie trzeba było inwazyjnie ich wentylować, czyli mechanicznie za pomocą respiratorów, tylko cpapem. Do chwili obecnej, czyli po tygodniu od narodzenia, na wsparciu oddechowym jest Nikodem, czyli ten największy, właśnie z masą ciała 1800 g. Natomiast pozostałe oddychają same. Jako pierwsza od wsparcia odłączyła się Alicja, czyli trzecia i ta najdrobniejsza. Następnego dnia już oddychała sama. Dzieci wymagają w tej chwili karmienia przez zgłębnik, ponieważ jeszcze nie mają odruchu i koordynacji ssania, oddychania z połykaniem, także wszystko wymaga czasu i odpowiedniej dojrzałości – zaznacza kierownik oddziału.
Jak dodała doktor Majewska, w najbliższych dniach planowana jest próba wyjmowania dzieci z inkubatorów, w momencie jak będą miały sprawną termoregulację. Dzieci docelowo wymagają dorośnięcia i osiągnięcia dojrzałości do mniej więcej 2 kg.
Szok, strach i płacz ze wzruszenia
Rodzice czworaczków, Paulina i Marcin Sarneccy mają jeszcze jedną córkę, 2-letnią Gabrysię. Tata dzieci sam ma brata bliźniaka, ale wieść o powiększeniu się rodziny o więcej niż jedno dziecko była dla nich początkowo szokiem. O fakcie dowiedzieli się w 7 tygodniu trwania ciąży.
- Absolutnie się nie spodziewaliśmy z mężem. Chcieliśmy rodzeństwo dla Gabrysi, ale nie wiedzieliśmy, że będzie aż czwórka. Mam zaufanie do doktora, więc wiedziałam, że następną ciążę też będzie prowadził. Przed urodzeniem Gabrysi leczyłam się na brak owulacji. Przy tej ciąży, jak pan doktor zaczął liczyć na tej wizycie: jeden, dwa, trzy i cztery, to dobrze, że leżałam na leżance, bo nie wiem jakby się to skończyło. Myślę, że to na pewno była ogromna radość, ale radość nastąpiła później, bo na początku był ogromny szok, a nawet niedowierzanie, ponieważ taka ciąża zdarza się bardzo rzadko – mówi Paulina Sarnecka, mama dzieci.
Ciąże mnogie wiążą się z dużym ryzykiem powikłań. Młoda mama nie bez powodu wybrała właśnie ten szpital. Oprócz tego, że pracujący tam dr Piotr Szkodziak prowadził z powodzeniem jej pierwszą ciążę, Paulina sama jest pielęgniarką w Klinicznym Oddziale Neurochirurgii i Neurochirurgii Dziecięcej SPSK nr 4.
W związku z tym jak wspomniała, wie, że tamtejszy Oddział Neonatologii i Intensywnej Terapii Noworodka zapewnia najlepszą opiekę nad dziećmi. Jak zaznacza, taką opiekę właśnie otrzymała.
- Czuliśmy strach, bo ciąże wielopłodowe od samego początku są związane z dużym ryzykiem. Wiedzieliśmy, że ciąża skończy się wcześniej. Na szczęście dzieci rozwijały się prawidłowo. Przybierały na wadze, jakby rosły w pojedynkę. Podczas ciąży czułam się dobrze. Wszelkie objawy, w tym mdłości minęły zaraz po tym, jak dowiedzieliśmy się, że to są czworaczki. Później męczyły mnie jedynie ciężar maluchów i zgaga. Podczas cesarskiego cięcia widziałam jak dzieci były wyciągane i był płacz, jedynie co było, to płacz. Mąż widział jak wyjeżdżały już w inkubatorach. Był w kontakcie z moją mamą to tylko mówił, że jedno wyjechało, drugie wyjechało, trzecie, czwarte i mamy komplet - dodaje.
Duża zmiana
Przyjście na świat od razu czwórki dzieci wiąże się również ze zmianą organizacji czasu oraz dostosowania miejsca zamieszkania. Siedmioosobowa już rodzina może liczyć na wsparcie swoich rodziców.
- W pierwszych dniach i tygodniach po otrzymaniu informacji o czwórce dzieci mieliśmy mnóstwo myśli. Zastanawialiśmy się z żoną, jak sobie poradzimy z tym wszystkim. Jak przeorganizujemy nasze życie, żeby sprawnie funkcjonować i wychowywać nasze dzieci. Z czasem głowa zaczęła być lżejsza, bo wiemy, że mamy bardzo duże wsparcie ze strony naszych rodziców i rodzeństwa. Na chwilę obecną to chcemy, żeby ta czwórka była zdrowa i wyszła z nami do domu, a potem zobaczymy co życie pokaże - mówi Marcin Sarnecki, tata dzieci.
Matka czworaczków po zabiegu czuje się dobrze, w środę miała już ściągane szwy.
- Wyszłam w sobotę ze szpitala, czuję się dobrze. Nawet się nie spodziewałam, bo myślałam, że będę dłużej, ale była taka wewnętrzna siła, może ze względu na dzieci. Wstawanie z łóżka po tej cesarce poszło w miarę, że tak powiem. Dzisiaj miałam zdjęcie szwów, też jest wszystko w porządku.
Paulina i Marcin zgodnie odparli, że nie spodziewali się aż takiego powiększenia rodziny i raczej nie planują już więcej dzieci. Ostatnie narodziny czworaczków w SPSK nr 4 były w 2018 i 2011 roku.