Dobra atmosfera zawsze buduje zespół, bo to nie jest biuro. Tu nie przychodzi się na kilka godzin i wraca do domu – Rozmowa z Mateuszem Dziembą, kapitanem koszykarzy Pszczółki Start Lublin.
- Udało się panu wypocząć w trakcie przerwy między sezonami?
– Tak. Myślę zresztą, że każdy z nas potrzebował odpoczynku po takim sezonie, jak ten poprzedni. Pozostał jednak we mnie niedosyt po fazie play-off. W okres przygotowawczy staramy się jednak wejść ze świeżymi głowami i chcemy dobrze przepracować ten czas.
- Wasz tegoroczny skład przypomina ten, który w sezonie 2019/2020 dał wam srebrny medal.
– Rzeczywiście, mamy w składzie wielu starych-dobrych znajomych. Cieszę się z tego, bo to pokazuje, że nasz sztab szkoleniowy przeanalizował wydarzenia z poprzednich rozgrywek. Dwa lata temu wiele dobrego zrobiła u nas kapitalna atmosfera. Nie mieliśmy składu z górnej półki, ale to tak naprawdę nie jest najważniejsze. Wicemistrzostwo Polski dała nam wówczas wola walki, którą nadrabialiśmy koszykarskie braki. Dobra atmosfera zawsze buduje zespół, bo to nie jest biuro. Tu nie przychodzi się na kilka godzin i wraca do domu. W tamtym wicemistrzowskim sezonie spędzaliśmy ze sobą mnóstwo czasu również poza boiskiem.
- W poprzednim sezonie zabrakło wam właśnie tej dobrej atmosfery?
– Myślę, że było to widać. Do tego doszedł fakt, że pozamykano nas w domach i mieliśmy ograniczone możliwości wyjścia. W naszej kadrze było wówczas dużo osobowości, które nadawały na różnych falach. Cieszę się, że wracamy do srebrnej recepty.
- Po zakończeniu poprzedniego sezonu Energa Basket Ligi zdecydował się pan na miesięczny kontrakt z francuskim drugoligowcem ALM Evreux Basket. Jakie wspomnienia ma pan z tych występów?
– Grałem tam tylko miesiąc, więc ciężko jest mi to wszystko oceniać. Na pewno więcej mógłbym powiedzieć, gdybym przepracował z tym zespołem okres przygotowawczy. Treningi tam były krótkie i mało intensywne. Trzeba pamiętać, że ogranicznikiem była czas, bo najważniejszy był wynik.
Graliśmy dużo, a mecze były bardzo fizyczne. To była trochę egzotyczna liga, bo mieszało się w niej mnóstwo narodowości. Chcę podkreślić fantastyczną atmosferę w drużynie. Chłopaki znakomicie potrafią się rozluźnić, a śmiechu było naprawdę dużo.
- Żałuje pan, że tak późno zdecydował się na zagraniczny transfer?
– Gdybym miał 18 lat, to nie wahałbym się tam znowu pojechać. To był idealny układ, bo po zakończeniu sezonu w Polsce miałem możliwość treningu i zarobienia pieniędzy. W młodszym wieku pewnym problemem była jednak znajomość języka, bo z czasem nabyłem większego obycia z obcą mową.
- Jak wypada porównanie poziomów obu rozgrywek?
– We Francji skacze się wyżej. Naszym trenerem był Serb, który poświęcał dużo czasu na detale. To wprowadzało dyscyplinę i pozwalało wygrywać mecze.
- Pszczółki Start Lublin zabraknie w europejskich pucharach. To boli?
– Fajnie byłoby zagrać w FIBA Europe Cup, bo rywalizacja z lepszymi zawodnikami pozwala podnieść swoje umiejętności. Tak zresztą było w poprzednim sezonie, kiedy graliśmy w Koszykarskiej Lidze Mistrzów. Z tych rozgrywek zapamiętam przede wszystkim to, że zespoły były świetnie ułożone pod względem taktycznym. Zaimponowali mi zwłaszcza Rosjanie z Niżnego Nowogrodu. Świetnie czytali grę i miło patrzyło się na to, co potrafili robić z piłką.
- Nadal będzie pan kapitanem Pszczółki?
– Na razie nic nie słychać o jakiś zmianach w tym zakresie. To nie ma dla mnie wielkiego znaczenia, mogę być nawet ostatni w rotacji. Najważniejsze są wyniki zespołu. Nie jestem kapitanem, który oczekuje od kolegów posłuszeństwa. Zresztą zawsze ktoś pomaga mi w pełnieniu tej funkcji. W poprzednim sezonie był to Kamil Łączyński, a wcześniej Tweety Carter.
- Szkoda tylko, że reprezentacja Polski panu odjechała. Czy Mike Taylor, trener kadry, utrzymuje z panem jakikolwiek kontakt?
– Nie. Kilku innych zawodników miało sezon życia i to oni wskoczyli do kadry. Temat się rozpłynął, ale marzenie pozostało. Już sam wyjazd na zgrupowanie reprezentacji Polski byłby fajnym przeżyciem.