Rzecznik Praw Obywatelskich pyta o uczniów, którzy „wypadli z systemu” i w trakcie epidemii nie biorą udziału w zdalnym nauczaniu. W Warszawie jest ich ponad 600. U nas są to pojedyncze przypadki, ale tylko dlatego, że nauczyciele w porę zareagowali.
RPO chce wiedzieć, ilu uczniów nie uczestniczy w zdalnych lekcjach i nie odsyła zadawanych zadań. Wie, że zdarzają się przypadki, gdy nauczyciele nie mogą odnaleźć swoich podopiecznych, a telefon rodziców milczy. W niektórych przypadkach kontakt ze szkołą urwał się już w połowie marca, gdy zawieszono zajęcia stacjonarne.
Uczniowie, którzy nie uczą się i nie zdobywają stopni, nie będą mogli być klasyfikowani. Ale problem jest znacznie większy niż brak promocji do następnej klasy. Jak podkreśla Adam Bodnar, dyrektorzy szkół obawiają się, że niektóre dzieci mogą doświadczać przemocy lub skrajnego zaniedbania.
Stołeczni urzędnicy przyznają, że tamtejsi nauczyciele nie mogą się doliczyć ponad 600 uczniów. Chodzi o 286 uczniów szkół podstawowych, 201 szkół zawodowych i techników oraz 117 liceów.
– U nas nie wygląda to tak źle – zapewnia Mariusz Banach, zastępca prezydenta Lublina ds. oświaty i wychowania. – Oczywiście nie mówię, że takich uczniów nie było, ale „odnaleźli się”, co zawdzięczamy sprawności wychowawców, którzy do nich dotarli. W tej chwili zbieramy konkretne liczby, ale nie są one porażające. W mniejszych szkołach uczniów poza systemem nie ma w ogóle. W największych placówkach nie ma kontaktu z jednym, dwoma uczniami, co odpowiada liczbie uczniów, którzy każdego roku unikają szkoły i wagarują.