Nie słodzą kawy, zamiast smażyć – gotują, na potęgę robią przetwory – mieszkańcy Lublina zmieniają swoje zakupowe i żywieniowe nawyki, by zmniejszyć wpływ inflacji na codzienne życie. Główne hasło – mniej i taniej.
Na ceny klienci najbardziej zaczęli narzekać po wakacjach. Zwracają uwagę zwłaszcza na ceny cukru, majonezu, mleka i masła – wylicza pani Renata ze sklepu Lewiatan przy ul. Zesłańców Sybiru. – Nie dziwię się im, bo cena jaka teraz przychodzi do nas na fakturze, jest taka sama jak ta, która do nie dawna była już końcową ceną na półce. Czyli z marżą.
Nie najlepszy, ale tańszy
– Zawsze na piątek kupowałam sobie dwie puszki ryby: na śniadanie i na kolacje. Niecałe 4 zł jedna kosztowała. Teraz są po 7-8. Dlatego kupuję jedną.
Kiedyś jadłam bułeczki-kopertki. Niecałe 40 groszy kosztowały. Teraz są po 80 groszy, to się przerzuciłam na chleb. Ten najtańszy, za 3 zł. Nie bardzo go lubię ale jak człowiek żyje z jednej emerytury to tylko na jedzeniu może oszczędzać, bo przecież podrożał i czynsz, i prąd, i gaz – mówi emerytka, którą spotkaliśmy wczoraj pod sklepem LSS przy Placu Wolności.
– Ja mam słabość do ciasteczek na wagę. Codziennie do kawy jadłam. Teraz to je sobie kupuję na niedzielę tylko, a kawy nauczyłam się pić bez cukru – przyznaje pani Anna.
Kombinowanie jak za komuny
Pan Włodzimierz najbardziej narzeka na ceny sera żółtego. Mówi, że jeszcze do niedawna w promocji kupował go za 20 zł. – Teraz w promocji prawie 40 zł kosztuje. A jak do tego sera doliczyć jeszcze majonez, za który za mały słoik płaciłem 4 zł, a jest za 8 zł, to to jest już naprawdę bardzo niedobrze.
– Pamiętam komunizm. Wtedy nie było nic w sklepach i trzeba było z gotowaniem kombinować. Teraz jest wszystko, tylko pieniędzy na to nie ma i znów trzeba kombinować – mówi pani Maria. – Kiedyś jak chciałam oszczędzić, to robiłam sobie ziemniaki z jajkiem sadzonym, a teraz to już chyba taniej byłoby kotleta kupić. Zresztą smażonego już prawie nie jem, bo olej drogi, a mięso w smażeniu się kurczy. Dlatego kupuję i gotuję. Jeden dzień mam rosół i na drugie mięso z warzywami, co się razem gotowało. A na drugi dzień z sosem tatarskim sobie robię.
Ale niektórzy w drożyźnie widzą też plusy. – Kiedyś to kabanosy u mnie na święta tylko były, bo były bardzo drogie. Teraz to mi się wydaje, że wszystko poszło w górę a one nie. Paczuszka kosztuje 6 zł, to jest mi wszystko jedno, czy kupie kabanosy czy wędlinę na wagę jak za tyrolską na kanapki to też ok. 5 zł płacę. Dlatego kupuje te kabanosy. Nigdy się tak nimi nie najadałam jak teraz – przyznaje pani Stanisława.
Gorzej niż po wojnie
Panią Annę spotykamy pod hipermarketem w LSM. Kobieta przyznaje, że jej emerytura to mniej niż 1700 zł. – Widzi pani tą siatkę zakupów. To moje jedzenie na tydzień. Musi wystarczyć – podkreśla.
Pani Maria przyznaje, że jeszcze sobie radzi, bo pracowała aż do 66. roku życia i jej emerytura jest wyższa niż świadczenia odbierane przez jej znajome. – Od półtora roku jestem jednak sama, a z pojedynczej wypłaty znacznie trudniej się utrzymać, bo rachunki za mieszkanie są przecież prawie takie same – mówi. – Coraz bardziej muszę kombinować.
Pani Danuta przyznaje, że sama jeszcze jakoś wiąże koniec z końcem, ale ma wiele koleżanek-seniorek, których sytuacja jest po prostu tragiczna.
– Ceny rosną codziennie. Nie dużo. Ale tu 10 groszy, tu złotóweczka – mówi i przyznaje: – Bardzo boję się biedy. Przez trzy miesiące ciężko pracowałam robiąc przetwory dla siebie, dla dzieci, dla wnuków. Gdy będzie bardzo źle, jakoś na nich przetrwamy.
– Trzeba sobie od ust odejmować, bo ceny szaleją. Jest dużo rzeczy, które kupowałam, bo lubiłam, a teraz mnie na nie nie stać. To na przykład łosoś wędzony. Zresztą nie tylko on. Ryby bardzo poszły w górę – mówi pani Marzena.
Sposobem na oszczędności pani Miry jest samodzielne gotowanie. – Dla siebie, dla dzieci, dla wnuków. Jestem cateringiem dla całej rodziny – mówi ze śmiechem. – Moja rodzina najbardziej lubi pierogi i naleśniki. Bardzo drogo to jeszcze nie wychodzi, a jest smaczne i znacznie tańsze niż w garmażerce.
– Już nawet na targ nie opłaca się chodzić. Kiedyś tam było taniej, a dziś taniej w sklepie. Za trzy pęczki rzodkiewki zapłaciłam przed chwilą prawie 12 zł – zauważa pani Grażyna.
A pani Krystyna,84 lata, rodowita lublinianka, zauważa ze smutkiem: – Tak źle nie było nigdy. Nawet tuż po wojnie.
Drogo, drożej
Główny Urząd Statystyczny oszacował wstępnie, że wskaźnik cen konsumpcyjnych, główna miara inflacji w Polsce, wzrósł we wrześniu o 17,2 proc. (rok do roku). Znacznie drastyczniejsze dane płyną z ogólnopolskiej analizy cen detalicznych UCE Research oraz Wyższych Szkół Bankowych. Znaleźć można tam informacje, że w sierpniu tego roku płaciliśmy w sklepach o 23,7 proc. drożej niż przed rokiem. W górę poszybowały tłuszcze – 58,9 proc. (w tym olej – 73,2 proc.) Cukier jest droższy o 92,2 proc., a mąka i makaron o blisko 40 proc. Za wołowinę płacimy o 28,2 proc. więcej, drób podrożał o 25,7 proc., a wieprzowina – o 23,5 proc. Ser żółty jest droższy o 39 proc., a mleko – o 28,9 proc. Najmniej dotkliwe podwyżki dotyczą owoców – 13,2 proc. i warzyw – o 15,2 proc.