Patrzymy głównie na cenę. Napisów na opakowaniach raczej nie czytamy. A kiedy kupimy bubel, to nie bardzo wiemy, co z nim zrobić.
Zamiast wielkich sklepów wolimy te małe, osiedlowe. - Tutaj kupię to, czego mi trzeba - mówi Ewa Karpiuk, klientka małego sklepiku na Czubach w Lublinie. Osiedlowe sklepy są dla nas głównym źródłem zaopatrzenia w pieczywo, nabiał i mięso. Wielkie sklepy są za to głównym źródłem kosmetyków, środków czystości i zabawek.
Upadł mit, że na zakupy w dużych marketach idą głównie najubożsi. Te sklepy są najpopularniejsze wśród osób o dochodach wyższych, niż przeciętne. - Tam jest większa pokusa, żeby dorzucić do koszyka coś, co wcale nie jest mi potrzebne - dodaje Karpiuk.
Co piąty klient wcale nie sprawdza daty ważności produktów spożywczych. Informacje z opakowań interesują głównie ludzi wykształconych i bardziej zamożnych. - Uważnie czytam tylko napisy na kosmetykach - przyznaje Aneta Cholewa, klientka Tesco. - Termin przydatności sprawdzam na wszystkim. Na czytanie innych rzeczy, zwyczajnie nie mam czasu.
To, czy produkt jest markowy obchodzi nas zwłaszcza przy zakupie sprzętu AGD i RTV (tu marka jest nawet ważniejsza od długości gwarancji) oraz kosmetyków, kawy i herbaty. W markowych produktach lubuje się młodzież.
Kiepsko jest ze znajomością praw konsumenckich. Ponad połowa badanych nie wie, co zrobić z kupioną przez Internet zabawką, która wygląda inaczej, niż na monitorze. Co trzeci Polak nie wie, że może zrezygnować z kredytu, jeśli w ciągu 10 dni znajdzie lepszy. Podobnie z kurtką z wyprzedaży, która na deszczu traci kolor. 17 proc. badanych nie wie, co z tym zrobić, a 28 proc. uważa (i jest w błędzie), że skoro towar jest z wyprzedaży, to reklamować go już nie można.
Badania na zlecenie Urzędu Ochrony Konkurencji i Konsumentów przeprowadził ośrodek TNS OBOP.