Fartuszki w paski, znienawidzony ryż z jabłkami, leżakowanie, wizyta pani hrabiny, szklane nocniki. Wspomnień uzbierało się mnóstwo. Wczoraj Przedszkole Samorządowe im. Wandy Cebrykow w Zwierzyńcu obchodziło 110 urodziny.
Czytaj Dziennik Wschodni bez ograniczeń. Sprawdź naszą ofertę
Jak wynika z dokumentów, ochronka w Zwierzyńcu, która potem stała się przedszkolem, została utworzona 21 sierpnia 1906 roku. Ochronka to coś na kształt dzisiejszych punktów przedszkolnych. Dzieci spędzały tam kilka godzin dziennie. W soboty też.
Biegłam do przedszkola
- Teraz mamy 74 dzieci. Więcej nie możemy przyjmować, bo warunki lokalowe i kadrowe na to nie pozwalają. A zawsze jest więcej chętnych - mówi Irena Szymczuk, dyrektorka placówki z ul. Słowackiego, która sama jest wychowanką przedszkola-jubilata.
Chodziła do niego połowie lat 60. ubiegłego wieku. - Czasami się budziłam i okazywało się, że jestem sama w domu, bo mama jeszcze nie wróciła z zakupów, więc jak stałam biegłam do przedszkola. Tak je lubiłam. Mama przynosiła mi później z domu ubranie - wspomina dyrektorka, która wylicza, że na 9 osób pracujących teraz w placówce, sześć spośród nich to wychowankowie. - Przedszkole kilka razy zmieniało swoją siedzibę. Do dziś pamiętam, że w tym, do którego ja chodziłam były toalety oddzielane kotarami i używaliśmy ciężkich nocników. Fajansowych albo szklanych. No tak, były z grubego szkła, doskonale je pamiętam.
Siostra i brat
- Z informacji, do których udało się dotrzeć wynika, że podobne przedszkola działają w Pawonkowie na Śląsku, w Radomsku i Nałęczowie, ale najstarsze z nich ma dzisiaj 109 lat. Nasza placówka oparła się zaborcom i przetrwała obydwie wojny światowe, mając jeszcze dłuższą historię - wyliczają pracownicy.
- Wchodziło się do holu, tam była szatnia. W dużej sali stał długi stół, mogło się przy nim zmieścić ze 30 dzieci. Tam zimą jedliśmy zupę z takich śmiesznych, emaliowanych miseczek. Pod sufitem wisiał ogromny bibułkowy pająk, sięgający ścian. Oprócz tej sali były jeszcze dwie mniejsze. Latem najwięcej czasu spędzaliśmy w ogrodzie, który był przy budynku albo na polanie w lesie. Jedliśmy też na dworze. Przy takim samym długim stole zupę i to, co przynosiliśmy z domu. Pamiętam, że ja i brat, który był starszy o rok, nosiliśmy woreczki z materiału, a w nich kanapkę i butelkę z herbatą albo kawą - opowiada Irena Choniawko. Pani Irena ma 89 lat i razem z bratem chodziła jeszcze do ochronki, a nie przedszkola, które powstało w 1946 roku.
Pani hrabina
- Ochronka była dla dzieci 5 i 6-letnich, później szło się do szkoły powszechnej. W grupie było nas ze trzydzieścioro, chyba bawiliśmy się wszyscy razem, bo nie pamiętam czy brat miał inne zajęcia niż ja. Zabawek nie pamiętam. Może zimą, w sali gdzie były ławki z pulpitami mieliśmy plastelinę? - zastanawia się mieszkanka Zwierzyńca i dodaje, że w ochronce dzieci zakładały fartuszki. Dziewczynki i chłopcy takie same. Granatowe w białe paski, zapinane na plecach na skrzyżowane szelki.
Dla kilkuletniej Irenki i jej brata, codzienny spacer był wyprawą, bo mieszkali przy Rynku a ochronka znajdowała się w budynku za starą szkołą, pod lasem.
- Nie pamiętam, żeby ktoś nas odprowadzał, chodziliśmy z dziećmi sąsiadów. No, ale w tedy nie było ruchu - wspomina Choniawko wczesne lata 30. ubiegłego wieku.
Ważnym wydarzeniem dla ochronki były wizyty matki ostatniego ordynata Jana Zamoyskiego. - Było poruszenie, kiedy przychodziła ubrana na ciemno siwa pani. Rozmawiała z kierowniczką Maria Zajączkowska albo przedszkolanką, panią Zofię Zawadzką. Zaglądała do sali, patrzyła jak się zachowujemy - opowiada pani Irena.
Dzieci z obozu
W zwierzynieckim przedszkolu zachowały się m.in. dzienniki z czasów pani Ireny i późniejszych. Są kroniki i pomoce dydaktyczne robione przez nauczycieli. Wycinanki, hafty, plecionki, ramki, obrazki.
- Są tak dokładnie zrobione, takie precyzyjne. To dziś niemożliwe, by tyle czasu poświęcać na takie prace. Współcześni nauczyciele w przedszkolu zajmują się masą innych rzeczy - mówi dyrektor Szymczuk i dodaje, że działająca od 110 lat, bez jednego dnia przerwy placówka, miała szczęście do pracownic, które bardzo dbały o pomoce i je przechowywały.
Takim specjalnym eksponatem jest niewielki tekturowy domek. Już za czasów, gdy pani dyrektor była przedszkolakiem, stał poza zasięgiem dzieci i traktowany był w sposób szczególny.
- W 1944 roku zrobiła go nasza patronka Wanda Cebrykow na zajęcia o domu i rodzinie dla dzieci z miejscowego obozu przesiedleńczego. Jeszcze w 1997 roku go poprawiała, zmieniała mu liście na dachu i poszycie z mchu - mówi Szymczuk.
Jak wspominają pracownicy, okres hitlerowskiej okupacji zapisał się w szczególny sposób w dziejach ochronki, która pełniła wtedy funkcję opiekuńczą nie tylko dla miejscowych dzieci, ale także dla ogromnej liczby ich rówieśników z wysiedlonej Zamojszczyzny. Zachowały się zdjęcia dzieci w różnym wieku siedzących nad miskami zupy. Pomoc im organizował cały Zwierzyniec. Zajmował się tym też ordynat Jan Zamoyski i jego żona Róża. Dzięki ich staraniu w ochronce umieszczono około 480 uwolnionych dzieci. To dla nich powstał domek.
Jego autorka, wieloletnia nauczycielka, kierowniczka ochronki i przedszkola Wanda Cebrykow z narażeniem życia ratowała dzieci z Przejściowego Obozu w Zwierzyńcu. W 2005 roku placówka otrzymała jej imię.
Matka i córka
- Szpinak to nie był problem, ja nie znosiłam ryżu z jabłkami, w ogóle nie lubiłam ryżu. Ale wtedy nikt się tym nie przejmował, dzieci były napychane i już. Do dziś pamiętam też spódniczki z bibułki, jakie robiła mi mama na jakieś występy czy zabawę choinkową. A wianki bibułkowe musiały mieć jak najdłuższe wstążki. I ciągle pamiętam ten charakterystyczny dźwięk szklanych korali, jakie były przy stroju krakowskim. Wtedy na zabawy czy jakieś uroczystości chodziło się w strojach krakowskich. Nie mam pojęcia, dlaczego - wspomina Edyta Wolanin, sekretarz miasta Zwierzyniec, przedszkolak z lat 80. ubiegłego wieku.
- Chodziłam do przedszkola, gdy działało przy ul. Miodowej. Moja córka Kamila, która zaczęła być przedszkolakiem w 2000 roku przeżyła przeprowadzkę do aktualnej siedziby. Ale za jej czasów było zupełnie inne przedszkole niż moje. Kolorowe, bardziej otwarte. Nie miała leżakowania. Ja jeszcze się musiałam przebierać w piżamę, była pościel. Później już zrezygnowano z piżam, było samo leżakowanie. No i za jej czasów były jasełka, robiłam skrzydełka dla aniołków - dodaje pani sekretarz, która jest pewna, że w domu u mamy jeszcze gdzieś leżą jej przedszkolne zdjęcia. - Wizyta fotografa była zapowiadana, trzeba się była ładnie ubrać. Na jednym takim zdjęciu stoję z zabandażowaną ręka, bo mnie pies ugryzł - wspomina.
I dodaje, że za jej czasów przedszkole było o wiele bardziej hermetycznie niż teraz. Nie przypomina sobie, żeby na występy czy święta przychodzili rodzice. - W ogóle nie wchodzili do sali, tylko dyżurny wołał dziecko. To nie było zbyt fajne miejsce, nie przepadałam za nim. Wolałam być u babci albo z mamą w pracy, ale to nie było możliwe. Była przedszkolakiem z gatunku płaczliwych. No i powtarzałam rok. Poszłam o rok wcześniej do przedszkola, a potem czekałam na rówieśników - dodaje ze śmiechem.
• Dziś kadrę przedszkola-jubilata oprócz dyrektor Ireny Szymczuk tworzą: Beata Romanowska, Katarzyna Kowal, Danuta Kulik, Stanisława Goździk i Alina Kowalczyk (kadra pedagogiczna) oraz Barbara Ruszczycka, Anna Teliczek i Zdzisława Dudarewicz (pracownicy obsługi).