Wuefista zamojskiego Gimnazjum nr 2 przy ul. Lwowskiej dopiero kilka dni temu wrócił do pracy. Przez dwa tygodnie musiał się kurować po tym, jak w czasie lekcji został pobity. Dyrektorka szkoły twierdzi, że to nie jej problem.
– Wypraszałem ich ze szkoły. Odwróciłem się na moment i wtedy dostałem. Bili mnie rękami. Nawet nie wiem, czy ktoś mnie kopał. Byłem w szoku, poobijany, opuchnięty – opowiada Marek Mazur. Twierdzi, że nie ma pojęcia po co przyszli, ani za co oberwał. – Może przyszli do którejś dziewczyny – zastanawia się. – W tym momencie w sali ćwiczyły dwie grupy najstarszych uczniów gimnazjum.
Zakrwawionego nauczyciela zobaczyła na szkolnym korytarzu sprzątaczka. Wezwała pielęgniarkę. Ktoś zadzwonił po policję. Poszkodowany czuł się na tyle dobrze, że sam dotarł do lekarza. Tymczasem jego oprawcy spokojnie wyszli ze szkoły, a lekcja dobiegła końca.
Młodzież od razu zorientowała się, co zaszło. – To były prywatne porachunki – twierdzą gimnazjaliści. Po mieście rozeszła się plotka, że nauczyciel został pobity z zazdrości o jakąś dziewczynę. – To jedna z hipotez, jakie przyjęliśmy – potwierdza Adam Lackowski, rzecznik prasowy zamojskiej policji.
Choć prywatne porachunki rozegrały się na terenie szkoły, dyrekcja placówki nie widzi w tym żadnego zagrożenia dla młodzieży. – To sprawa prywatna. Nie jest nijak związana z uczniami. Wszyscy jesteśmy zszokowani tym, co się stało, ale moja szkoła nie jest zagrożona. Nikt obcy nie może tu przebywać – ucina Anna Malczewska, dyrektorka szkoły. Życie pokazało jednak, że jest inaczej. Do gimnazjum może wejść każdy, a szkolni dyżurni nie są w stanie temu w żaden sposób zapobiec.
Gimnazjum nr 2 mieści się w jednym budynku ze Szkołą Podstawową. W podstawówce pracuje jeden z zamojskich radnych. Jego zdaniem, szkoła powinna być monitorowana przy pomocy kamer. W wakacje ktoś powybijał tam szyby i pomalował ściany. Zniszczono wszystkie ławki w okolicy i połamano drzewka. – Po tym pobiciu nauczyciela, mit bezpiecznej szkoły prysł – uważa Wiesław Nowakowski. – Trzeba jak najszybciej wprowadzić monitoring – dodaje. – To nic nie da – odpowiada Malczewska.