Był już telefon komórkowy w pojemniku z żelem do golenia, amfetamina w kieszeni spodni i spirytus w pomarańczy. Ale wczoraj było spokojnie.
- W przeszłości mieliśmy też przypadki, że w sklejonych skorupkach nie było orzechów tylko amfetamina. A w pomarańczach spirytus - opowiada kpt. Dariusz Bernat, kierownik działu ochrony Zakładu Karnego w Zamościu. Dlatego owoców przesyłać nie wolno. - Ale osadzeni mogą zaopatrzyć się w owoce cytrusowe na miejscu w kantynie.
To kosztuje, więc nic dziwnego, że więźniowie z niecierpliwością czekają na paczki od najbliższych. - Przede wszystkim swojska kiełbasa z musztardą - zamyśla się Andrzej, który siedzi w więzieniu przy ul. Okrzei. - Jej zapach przypomina mi święta
na wolności.
Zarówno on, jak i większość jego kolegów dostaje paczki, a to oznacza, że przez ręce funkcjonariuszy przeszło do wczoraj półtorej tony żywności.
Zaczyna się kontrola. W ruch idzie rentgenowskie urządzenie do prześwietlania bagażu, podobnego do tych, które wykorzystywane są na lotniskach. Jak na dłoni widać, czy między przysmakami nie zawieruszył się brzeszczot, telefon komórkowy albo nóż.
Później do akcji wkracza labrador. To pies wykrywający woń narkotyków. Biada nadawcy i adresatowi, jeżeli wyczuje w paczce marihuanę albo amfetaminę. - Wtedy paczka jest szczegółowo kontrolowana, powiadamiamy policję - opowiada kierownik Bernat.
Jeśli rentgen i pies nie wykryją nic podejrzanego, paczka wędruje do adresata i w jego obecności jest rozpakowywana. Wędliny i ciasta trzeba dokładnie przekroić w kilku miejscach. - Mieliśmy kiedyś próby przemytu alkoholu w prezerwatywach ukrytych w kiełbasach albo keczupie - wskazuje Bernat.
Kawę, herbatę, cukier czy mąkę trzeba przesypać do innych pojemników.