Zanim policjant zabił wielkiego psa, oddał kilka strzałów. Użył broni, bo zwierzę zaatakowało kobietę. Do podobnego zdarzenia doszło w ubiegłym tygodniu na Czubach w Lublinie.
Wcześniej olbrzym – prawdopodobnie rasy moskiewski stróżujący – zaatakował gospodarza, który obronił się widłami i uciekł do domu. Potem zwierzę ruszyło w stronę przechodzącej drogą mieszkanki wsi. Ale nie zdążyło jej pogryźć, bo dzielnicowy użył broni. Wtedy rozjuszony, ranny pies ruszył w jego kierunku. Znowu padł strzał. A potem kolejne, bo mundurowy – chcąc skrócić cierpienia czworonoga – postanowił go dobić.
– Ten pies najprawdopodobniej został podrzucony na nasz teren – dowodzi Mirosław Kutera, wójt gminy Trzeszczany. – Tu nikt takiego nie miał.
– Pewnie ktoś sobie z nim nie radził, więc postanowił się go pozbyć – przypuszcza lubelski zoopsycholog Dariusz Ornal. – Pies tej rasy ma silnie rozwinięty instynkt terytorialny. Przyjazd radiowozu potraktował jako wtargnięcie na swój teren. Każdy kolejny atak na ludzi byłby silniejszy. Dlatego działanie policji było uzasadnione.
Ale innego zdania są miłośnicy zwierząt. – Należało go odłowić i oddać do schroniska. A gdyby okazało się, że ma wypaczoną psychikę, można by go było uśpić – podnosi Krystyna Pomarańska ze Stowarzyszenia Opieki nad Zwierzętami "Animals” w Lublinie.
– Gdyby ten pies był właściwie prowadzony przez właściciela, nie stanowiłby zagrożenia – zaznacza Ornal.
To nie jedyny taki przypadek. W ubiegły czwartek policjant zastrzelił amstafa, który bez kagańca szalał na lubelskich Czubach. Strzelał, bo agresywny pies pogryzł wcześniej spacerującą kobietę. Amstaf wyskoczył z balkonu na parterze. Jego właścicielom za nienależytą opiekę nad zwierzęciem grozi nawet do 2 lat więzienia.
– Jeżeli właściciel groźnego czworonoga ma wyobraźnię i zachowuje zasady bezpieczeństwa, to nic złego stać się nie może – uważa Wiesław Gramatyka, komendant Straży Miejskiej w Zamościu. Tylko w tym mieście zarejestrowanych jest ponad 50 psów ras uznanych za agresywne. Formalność kosztuje 82 zł.