Pali się mieszkanie na 9 piętrze wieżowca w Zamościu. Ale strażacy, zamiast rozkładać drabiny i uruchomić podnośnik, truchtem pokonują schody. To, na szczęście, tylko hipotetyczna sytuacja. Gdyby jednak wydarzyła się naprawdę, akcja gaśnicza wyglądałaby właśnie tak.
Strażacy z Zamościa nie mają ani solidnej drabiny, ani podnośnika, którymi mogliby sięgnąć powyżej 30 metrów. Tymczasem w mieście jest ok. 40 wieżowców. Gdyby w którymś z nich pożar wybuchł wyżej niż na siódmym piętrze, straż nie miałaby innej możliwości pomocy, jak tylko piechotą. – Dwie drabiny o długości 30 metrów, będące w dyspozycji jednostek w Zamościu i Szczebrzeszynie są bardzo stare, mają ponad 25 lat – tłumaczy st. kap. Jacek Sobczyński, rzecznik prasowy KM PSP w Zamościu.
Wspomina, jak kiedyś w trakcie akcji zawiódł mechanizm. Drabina się rozjechała, poleciały szyby w oknach. – Nowoczesne drabiny mają tzw. system bezzapadkowy, która uniemożliwia taką awarię – tłumaczy Silezin.
Dodaje, że jego podwładnym niezbędny jest również 40-metrowy podnośnik hydrauliczny, ewentualnie drabina z koszem do ewakuacji z górnych pięter wieżowców. Taki sprzęt kosztuje w granicach 1,5 miliona złotych. W Zamościu nie ma także porządnego skokochronu. Jedyny, stary, dostosowany do ratowania skoczków z wysokości najwyżej 15 metrów nadaje się do wyrzucenia, bo skończył mu się okres przydatności. Za jego użycie strażacy ponieśliby odpowiedzialność karną. – Na szczęście pożary w wysokich budynkach zdarzają się bardzo rzadko – pociesza się Sobczyński.
Samorządy miasta i powiatu zamojskiego zadeklarowały już wstępnie pomoc w sfinansowaniu kupna nowego sprzętu. Podczas poniedziałkowej sesji Rady Miasta ma zostać przyjęty raport o stanie bezpieczeństwa przeciwpożarowego. Być może zapadnie też decyzja o wysokości wsparcia dla strażaków.