Prawie pół roku rodzice 3-letniego dziś Dawida z Zamojszczyzny nie wiedzieli, że w jego sercu tkwi igła chirurgiczna. Żądają od szpitala milionowej rekompensaty.
- Lekarze powiedzieli nam, że da się żyć z tą wadą - opowiada Iwona Kołodziejczuk, mama chłopca. - Operacja się udała, wróciliśmy do domu. W lipcu, podczas kontroli, okazało się jednak, że konieczny jest kolejny zabieg.
Ten okazał się dla chłopca fatalny. Lekarze zostawili w jego sercu igłę chirurgiczną. - Najgorsze, że nikt nas o tym nie poinformował. Może nie doszłoby do późniejszych komplikacji - zaznacza pani Iwona.
Chłopiec walczył z sepsą i gronkowcem. Rodzice podejrzewają, że przyczyną trzeciej operacji nie był pogarszający się stan zdrowia Dawida, ale zaszyta igła. - Przy wypisie w styczniu 2012 r. dowiedzieliśmy się z dokumentacji, że obecność ciała obcego podejrzewano już wcześniej. Jak można było to zataić? - nie może zrozumieć pani Iwona. - Po powrocie do domu Dawid znowu dostał bardzo wysokiej gorączki. Trafił do DSK w Lublinie, gdzie spędził kilka miesięcy.
Jego stan trochę się poprawił, ale nadal nie chodzi, nie mówi, jest karmiony sondą. Wymaga kosztownej rehabilitacji. - Miesięcznie to koszt ok. 2 tysięcy złotych - mówi mama chłopca. - Gdyby nie pomoc Fundacji Polsat i TVN, WOŚP i lubelskiego hospicjum im. Małego Księcia, nie poradzilibyśmy sobie. Państwo Kołodziejczukowie domagają się rekompensaty od warszawskiego szpitala. Ich sprawę prowadzi Kancelaria Prawna Centrum Odszkodowań z Biłgoraja.
Warszawski szpital przyznaje, że po drugiej operacji stwierdzono mały cień, który mógł odpowiadać pozostawionej igle. Twierdzi jednak, że nie ma dowodów, że zakażenie szpitalne, nawet, jeśli wystąpiło, było przyczyną obecnych problemów zdrowotnych chłopca.
- Sam fakt zakażenia szpitalnego nie jest niczym niezwykłym. Mają one miejsce w najlepszych szpitalach, przy zachowaniu wszelkich procedur - czytamy w przesłanej Kołodziejczukom odpowiedzi Marty Kuczabskiej, zastępcy dyrektora ds. lecznictwa DSK w Warszawie.