Prosili, grozili, protestowali i demonstrowali. Bez skutku. Dziś rano kupcy z Nadszańca zaczęli składać swoje stoiska.
- Zrobiliśmy wszystko, aby obronić miejsca pracy - mówi ze łzami w oczach Barbara Łata, właścicielka jednego ze stoisk. - Lecz magistrat puszcza nas z torbami... Zostawiamy tutaj dużo zdrowia i pieniędzy, które włożyliśmy w remonty hali. Wiele osób pójdzie na bezrobocie. Z czego będziemy żyć? Nie wiemy.
Robert Michałkiewicz i Stanisław Romaszko są zgodni: zamojscy włodarze i radni nie myślą o obywatelach tego miasta, ale wyłącznie o swoich posadach i karierach. - Bo gdyby mieli odrobinę serca czy dobrej woli, wysłuchaliby nas - dodaje Wiesław Łopuszański. - Tymczasem lekką ręką zlikwidowali 120 podmiotów gospodarczych i pozbawili pracy 250 osób! I nie dali ludziom nic w zamian.
O konflikcie w Nadszańcu piszemy od kilku miesięcy. Kupcy muszą się wynieść z Hali Targowej, bo miasto wystarało się o pieniądze z Funduszu Norweskiego na remont tego zabytku. Handlowcy nie chcieli się na to zgodzić. Ich protesty, demonstracje, blokady ulic, prośby, błagania i płacze nie przyniosły żadnego efektu.
Kilka tygodni temu, na jednej z konferencji prasowych wiceprezydent Iwonna Stopczyńska oświadczyła, że umowy na wynajem powierzchni w Nadszańcu wygasają. - Nic tam nie należy do kupców. Bo 4 lata byli zwalniani z czynszu dzierżawczego - oświadczyła. - Swoich praw mogą domagać się w sądzie - dodał prezydent Marcin Zamoyski. - Ale nawet ich kioski należą... do miasta.
- My je kupiliśmy i mamy na to rachunki - ripostuje Łopuszański. - Nikt nam nie powiedział, że ich koszt zwraca się w jakimś czynszu. Teraz sąd rozstrzygnie kto ma racje. Sześciu z nas spotka się tam z prezydentem. Pozwy szykuje też wielu innych właścicieli kiosków. Tylko tyle nam pozostało.
(PELE)