Dzięki niemu coraz więcej ludzi przystępowało do spowiedzi, a biedne dzieci nie chodziły głodne – mówią o swoim proboszczu wierni z Lubyczy Królewskiej (pow. Tomaszów Lubelski), którzy usiłowali nie dopuścić do jego przeniesienia
– Postanowiliśmy, że nie wypuścimy naszego proboszcza z parafii. Będziemy walczyć do końca – mówiła wczoraj rano Wiesława Putkowska z Rudy Żurawieckiej.
Biskup Jan Śrutwa spotkał się najpierw z kilkuosobową delegacją parafian. Z Lubyczy wezwano na miejsce proboszcza.
– Biskup powiedział, że zapyta go, czy chce zostać w naszej parafii. Jeśli taka będzie wola proboszcza zostanie z nami – poinformował parafian, zebranych przed drzwiami kancelarii biskupiej, wójt Parafiniuk. Przedłużało się nerwowe oczekiwanie. Padały propozycje zablokowania wyjazdu z kurii. – Jeśli zapadły już decyzje, to wiadomo, że nie powie teraz swoim zwierzchnikom, iż chciałby zostać – przypuszczali wierni.
Około godz. 14 przyjechał proboszcz i wraz w wójtem udał się prosto do biskupa.
– Nie poznałam go dzisiaj. Zniknął dobrze znany uśmiech – mówi Halina Głąb, mieszkanka Lubyczy. – Widzieliście jaki był przerażony i smutny? Jak tu wchodził, to podobno powiedział, żebyśmy już mu więcej nie szkodzili – wtórowały jej inne głosy.
Po około 20 minutach ksiądz i biskup wyszli do ludzi. Biskup Jan Śrutwa zapytał proboszcza, czy chce przenieść się do nowej parafii. – Już jestem proboszczem w Chodywańcach. Taka była wola biskupa, Ducha Świętego i ja się jej podporządkowuję – odpowiedział.
Zebrani nie chcieli się z tym pogodzić. Niektórzy płakali i prosili biskupa o pozostawienie proboszcza. Ten poprosił parafian, by całe zdarzenie zakończyć modlitwą. A proboszcz poinformował, że trzeba sprawę załagodzić.
Parafianie jeszcze przez kilkadziesiąt minut zostali w kurii. – Nasz proboszcz był najpierw człowiekiem, a potem dopiero księdzem. Płacił za obiady dla dzieci z biednych rodzin. Przychodził do szkoły i pytał, dla ilu uczniów potrzebne jest dożywianie. Z każdym człowiekiem potrafił rozmawiać. Tak samo traktował ludzi bogatych, biednych czy pijaków – opowiada Bronisława Bundyra, mieszkanka Zatyla.
– Jego autorytet sprawiał, że ludzie masowo zaczęli angażować się w sprawy kościoła. Jak nikt zjednywał sobie młodzież – dodaje Halina Głąb z Lubyczy.
Wierni ostatecznie postanowili, że nie będą już ustawiać strażników przy bramie plebanii. – Teraz widać, że sprawa była z góry przesądzona. Robiliśmy co było w naszej mocy. Może gdybyśmy wcześniej dowiedzieli się, że przeniosą proboszcza, udałoby się nam go zatrzymać? – zastanawia się Bronisława Żeleźna.