20-latek spod Biłgoraja zapamięta ten wieczór na długo. Twierdzi, że pobili go ochroniarze. Ci jednak są innego zdania.
- Zaatakowali mnie nagle, od tyłu. Rzucili na ziemię i przycisnęli do jakiegoś samochodu - opowiada poszkodowany. - Po prostu mnie tam wcisnęli. Aż mnie zamroczyło. Próbowałem się bronić, ale to nic nie dało. Wtedy zaczęli mnie kopać... w głowę. Kolega próbował mnie ratować i też oberwał. Dopiero wtedy wyrwałem się i uciekłem.
Biłgorajska dyskoteka "Pod Napięciem” cieszy się ogromną popularnością wśród okolicznej młodzieży. Bo puszczają tu podobno niezłą muzykę. A jak komuś coś szarpnie w duszy, można wyjść przed budynek i... krzyczeć do woli. Klub stoi w szczerym polu. Najbliższe domy oddalone są od niego o prawie pół kilometra. A ich właściciele to wyjątkowo tolerancyjni ludzie.
- Młodzież musi się wyszumieć - mówi Krystyna Małek, mieszkająca nieopodal dyskoteki. - O rozróbach w tym lokalu raczej się jednak nie słyszy. Wiem, bo moje dzieci też czasem tam się bawią. Tyle tylko że na naszych działkach pełno jest rozbitych butelek.
Jednak noc z soboty na niedzielę była w tej dyskotece wyjątkowo gorąca. 20-letni Piotr wybrał się tam w towarzystwie kumpli, mieszkańców okolicznych wsi. Po zakrapianych alkoholem szaleństwach na parkiecie wyszedł przed budynek. I wtedy zaczął się szarpać z "jakimś” mężczyzną. - Zaraz przybiegli ochroniarze - opowiada Piotrek. - Widziałem ich buty i koszulki z napisem ochrona. Kopali mnie w głowę. Kiedy się wyczołgałem z placu, ktoś odwiózł mnie do domu. Dopiero rano zobaczyła mnie rodzina. Wyglądałem jak... upiór. Zawieziono mnie do szpitala na badania i m.in. tomografię mózgu. Jeszcze nie ma wyników... Ale zastanawiam się, co dalej robić. Niewykluczone, że pójdę z tym do sądu.
Czy ochroniarze z "Pod Napięciem” rzeczywiście są tak brutalni? Udało się nam porozmawiać z jednym z nich. - Do bójki doszło jeszcze w lokalu - opowiada mężczyzna, zastrzegając sobie anonimowość. - Poszło o dziewczynę. Awantura przeniosła się na plac. Zrobiło się groźnie. Uczestniczyło w tym kilka osób i tłum gapiów. Rzeczywiście, próbowaliśmy rozdzielić walczących. Ale na pewno nie przekroczyliśmy kompetencji i nikogo nie kopaliśmy. To bzdury. Ten chłopak może i został pobity, ale... nie przez nas.
Dlaczego nie wezwano policji? - Sprawa potoczyła się zbyt szybko... - tłumaczy Andrzej Skubisz, właściciel dyskoteki "Pod Napięciem”. - I udało się ją rozładować. Na pewno nie wyglądała to w taki sposób, jak przedstawia to ten chłopak. Skąd to wiem? Bo wierzę swoim pracownikom, zresztą, są też inni świadkowie tego wydarzenia.
Dotarliśmy do jednego z nich. Nabrał wody w usta. - Powiem jak było, ale... przed sądem - zapowiada 20-letni Mirek.