Przeczytała apel o przyjęcie uchodźców. Do domu zaprosić ich nie mogła, więc pani Agnieszka zamknęła swój sklep z używaną odzieżą i stworzyła w nim noclegownię dla uciekających przed wojną Ukraińców. Krótka informacja o pomoc w wyposażeniu punktu wywoła prawdziwą lawinę dobroci. Drzwi do lokalu przestały się zamykać.
Zamość. Piątek, 25 lutego, godz. 18. Na kilkudziesięciu metrach kwadratowych pomieszczenia jeden obok drugiego leżą materace, a na nich przygotowane koce, kołdry i poduszki, pościel, gdzieniegdzie także maskotki. Pod ścianami na rzędach wieszaków wiszą ubrania. Stoją pudła i worki z darami, które dotąd nie zostały rozparcelowane. Jeszcze rano formalnie był tu sklep z używaną odzieżą. Teraz jest noclegownia.
– Przeczytałam apel władz miasta o pomoc w zapewnieniu noclegów uchodźcom z Ukrainy. Nie mam możliwości przyjąć ich u siebie, a pomóc chciałam. Więc zamknęłam sklep, uprzątnęłam i zaczęliśmy działać – opowiada pani Agnieszka (nie chce podać swojego nazwiska, ani pokazać się na zdjęciu, bo nie zależy jej na rozgłosie).
Pierwsza informacja, że można przynosić dary, m.in. pościel, środki czystości, ręczniki itd. pojawiła się w internecie ok. godz. 10. A telefon, którego numer pani Agnieszka podała zaczął dzwonić. Kończyła się jedna rozmowa, zaczynała następna i tak przez wiele, wiele godzin. Ludzie nie tylko oferowali pomoc, ale zaczęli z nią do sklepu-noclegowni docierać. Kiedy byliśmy tam wieczorem wszystkie materace były przygotowane dla gości, których spodziewano się w ciągu najbliższych godzin.
– Z miasta mam informację, że są ludzie, którzy będą u nas nocować. Teraz są w drodze. Ale nie wiem ilu, kiedy dotrą, kto to będzie. Jeśli dojadą w środku nocy, przyjmiemy ich – zapowiada pani Agnieszka.
Na razie miejsc ma ok. 20, ale docelowo powstanie ich 30, bo kolejne materace są już w drodze.
Cały czas docierają tam też ludzie z darami. Drzwi się właściwie nie zamykają.
Pani Monika to lublinianka, jej narzeczony Ali pochodzi z Iranu. Od jakiegoś czasu mieszkali w Zamościu. Kiedy byliśmy dziś wieczorem na Weteranów 4, przyjechali z kilkoma siatkami wypełnionymi pościelą, ale też artykułami higienicznymi, żeby je oddać.
Natalia Ostasz (na zdjęciu) przyjechała do noclegowni z mężem, 5-letnim synkiem Wiktorem i znajomym. Mieli pełen bagażnik.
– Wróciłam z pracy po 16, zobaczyłam apel o wsparcie. To była chwila, impuls. Ubrałam siebie i dziecko i pojechaliśmy po zakupy – relacjonuje kobieta.
Przywieźli wodę mineralną, herbatę, różne przekąski, ale także m.in. jednorazowe naczynia: kubeczki, talerzyki, sztućce.
Właśnie takie rzeczy są w tej chwili potrzebne, choć zorganizowany na zapleczu sklepu magazyn, przy którym jest też łazienka, nie świeci pustkami.
– Ale takie rzeczy na pewno się nie zmarnują. Zależy nam na tzw. suchym prowiancie, różnych przekąskach, artykułach, które się nie zepsują i które tym ludziom będziemy mogli dać na miejscu między posiłkami, ale też spakować na drogę, bo najpewniej z Zamościa ruszą dalej – tłumaczy pani Agnieszka.
Chętnie przyjmie też wszelkiego rodzaju środki higieniczne: mydła, szampony, pasty do zębów itd. – Mamy kilka paczek pieluch, ale przydadzą się jeszcze. Bo na pewno przyjadą do nas dzieci. Nie wiemy teraz w jakim wieku – mówi kobieta. Dodaje, że potrzebna jest również woda. Bo jakiś zapas jest, ale nie wiadomo, na jak długo wystarczy. Być może pomoże samorząd, jednak pani Agnieszka, nie czekając na to wsparcie już u swojego znajomego „załatwiła” ciepłe posiłki dla uchodźców.
Cały czas można też do jej noclegowni przynosić koce, śpiwory, pościel, ręczniki, poduszki. Nie muszą być nowe, ważne, aby były czyste. – Jeśli nam to będzie cokolwiek zbywać, to przekażemy dalej. Caritas też prowadzi zbiórkę, już wiem, że przyjmą nasze nadwyżki – mówi inicjatorka tego niezwykłego przedsięwzięcia.
Jak długo jej sklep będzie zamknięty, a noclegownia działać? – Nie wiem, zobaczymy – mówi pani Agnieszka. Ale przecież w ten sposób nie zarabia. – Korona mi z głowy nie spadnie – kwituje.