Waldek zaczynał w Dębowcu na etacie. Pracę stracił, ale już tu został. Damian żyje z "nurkowania” od trzech lat.
- O pracę w okolicy trudno, a rodzina jeść chce. Zbieram śmieci, żeby mieć co do garnka włożyć. Kraść przecież nie pójdę - wyjaśnia swoją codzienną obecność na wysypisku w Dębowcu pan Waldek, "nurek” z długoletnim doświadczeniem. Kiedy wysypisko ruszało, był w nim zatrudniony. - Ale w meandrach losu wylądowałem "na górze”. I "nurkuję” do dziś - mówi około 60-letni mężczyzna. Jego koledzy po fachu są dużo młodsi. - Kiedyś takich tu nie było. Nie zbierali. Dzisiaj połowa z nas to młodzież - mówi pan Waldek. - Niektórzy z wykształceniem, po technikum, a niektórzy z wyrokami.
Pierwszych "nurków” na wysypisko zwabia słońce. Można ich tu spotkać już o piątej rano. Zbierają siły i depczą po wczorajszych śmieciach. Damian to jeden z "młody”. Ma 28 lat, ale wygląda na 18. - Dbam o siebie - mówi. "Nurkuje” od trzech lat. Z tego się utrzymuje. Najchętniej zbiera miedziany złom, ale głównie trafiają się aluminiowe puszki. Bo szuka się wszystkiego co można sprzedać. - Za kilogram puszek płacą na skupie ok. 2,5 zł. Dziennie można zarobić do 30 zł. Przy dobrych wiatrach i więcej - śmieje się. Ile? Nie chce mówić.
Na wysypisku zdarzają się też puszki z "niespodzianką”, czyli pełne, z alkoholem. - I wtedy jest wesoło. Nas to cieszy. I dla nas lepiej, jak ludzie dużo piją, bo wtedy puszek jest więcej - przyznaje Damian.
Oprócz metalu, z góry śmieci można też wygrzebać przedmioty codziennego użytku. Ale po ubrania czy książki żaden ze szperaczy w Dębowcu nie sięga. Tego ich rodziny mają już na pęczki. Liczy się sprzęt elektroniczny, oczywiście sprawy. - Mam cztery telefony komórkowe, wieżę hi-fi, odtwarzacz płyt dvd. Wszystko stąd, używane, ale zadowalające - ucina Damian.
Aby takie skarby zdobyć, trzeba być sprytnym. Mieć oczy wokół głowy, sprawne ręce i dobry słuch. - Jak się zapomnisz podczas zbierania, to może cię przejechać spycharka, która odgarnia świeże śmieci. I masz wolne - mówi Damian.
Bywa, że bieda, a wraz z nią "nurkowanie”, przechodzi z pokolenia na pokolenie. Tak było właśnie w przypadku Wojtka. - Mój ojciec tu "nurkował”. Zabierał mnie czasem na wysypisko. Już wtedy zbierałem, zabawki. Dzieciństwo miałem szczęśliwe - wspomina mężczyzna. - Na wysypisku lepszych perspektyw brak - mówi Waldek. - Nie słyszałem, aby komuś udało się sta wyrwać.