Rozmowa z prof. Jerzym Kowalczykiem, kierownikiem Kliniki Hematologii i Onkologii Dziecięcej DSK w Lublinie, jednym z twórców programu
"NIE nowotworom u dzieci”
• Apeluje pan, by badać małe dzieci. Dlaczego, skoro nic im nie dolega?
- Często spotykamy się z takim podejściem. To poważny problem. W programie profilaktycznych badań USG chodzi przede wszystkim o wczesne wykrycie wad, które w przyszłości mogą prowadzić do poważnych chorób. Zmian, które mogą być podłożem raka. Nie oczekujemy, że w ramach danej akcji rozpoznamy określoną ilość nowotworów. Niemniej jednak, na ponad 6 tys. przebadanych dzieci, u 20% stwierdzamy różnego rodzaju zmiany. Najczęściej dotyczą one węzłów chłonnych, tarczycy i jamy brzusznej.
• Czyli - badanie to nie wyrok…
- Absolutnie nie! Nie ma się czego bać. Nawet, jeśli wykryjemy zmiany nowotworowe, to nie jest za późno. Możemy pomóc niemal wszystkim pacjentom we wczesnym stadium choroby. Wyleczalność najpopularniejszych nowotworów, jak chłoniaki i białaczki, sięga 90%. W późniejszych stadiach jest znacznie trudniej. Szansa na skuteczne wyleczenie w trzecim lub czwartym stadium, to ok. 60%.
• Jednak większość małych pacjentów zbyt późno trafia do specjalisty.
- Rzeczywiście. Wykrywalność we wczesnych stadiach jest u nas znacznie niższa, niż w krajach Europy Zachodniej. Tymczasem nowotwór u dzieci, a nowotwór u dorosłych to dwie różne sprawy. U dzieci rozwija się bardzo szybko. Często możemy zaobserwować, jak guz rośnie z dnia na dzień. Co ważne, choroba w początkowym stadium przebiega bez zewnętrznych objawów. Przykładowo, nawet jeśli jedna nerka nie pracuje normalnie, to druga przejmie jej funkcje. Bez odpowiednich badań tego nie wykryjemy.
• Na co więc mają zwracać uwagę rodzice?
- Na nagłe zmiany w zachowaniu dziecka. Coś, czego wcześniej nie obserwowali. Sygnałem alarmowym mogą być bóle głowy, brzucha, czy długo utrzymująca się gorączka. Najczęściej są to objawy typowe dla zwykłych infekcji. Trzeba się więc zgłosić do lekarza rodzinnego. Jeśli podjęte leczenie nie daje rezultatów, czas na specjalistyczne badania.
• Zwykle kończy się na zmianie podawanych leków…
- Bywa z tym różnie. Na studiach program z onkologii jest niedostateczny. Dlatego wspólnie z Fundacją Ronalda McDonalda szkolimy internistów, pediatrów, lekarzy POZ, specjalistów. Chcemy, by wiedzieli, jak się zachować, żeby w pewnych sytuacjach wzięli pod uwagę możliwość zmian nowotworowych. Przeszkoliliśmy już ponad 1500 lekarzy - i to z dobrym skutkiem. Są spore zmiany.
• Z drugiej strony - sześć tysięcy przebadanych dzieci w skali kraju, to niewiele.
- Skromnie, ale taka jest przepustowość ambulansu, używanego do badań. To jedyna tego typu jednostka w kraju. Ma dwa gabinety, dokładne badanie USG zajmuje ok. pół godziny. Nawet gdyby pracował przez 12 godzin dziennie, uda się w tym czasie przebadać 50-60 dzieci.
• Takie akcje nie mogą więc radykalnie zmienić sytuacji…
- W całym kraju jest 18 referencyjnych ośrodków onkologicznych. W dużych miastach nie ma większego problemu z dostępem do badań. W mniejszych miejscowościach jest już znacznie gorzej. By skutecznie prowadzić badania przesiewowe, trzeba stworzyć sieć placówek. Lubelszczyzna potrzebuje czterech. W każdej powinien być odpowiedni aparat USG i specjaliści przeszkoleni pod kątem badań onkologicznych. Trzeba stworzyć jeden standard. Tylko wtedy takie badania będą miały sens.
• To zapewne program na kolejne lata?
- Niekoniecznie. Możliwe, że już w przyszłym roku uda się kupić potrzebną aparaturę USG. Trafiłaby ona do ośrodków w całym regionie, pod warunkiem, że będzie używana tylko do badań profilaktycznych dzieci. Rozmawiamy w tej sprawie z Fundacją Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy Jurka Owsiaka. Wszystko jest na dobrej drodze.
Bo na pomoc państwa nie można liczyć?…
- Nie, a szkoda, bo byłoby to opłacalne. W tej chwili na onkologię brakuje pieniędzy. Kontrakty z NFZ są za skromne wobec potrzeb. Dzięki badaniom profilaktycznym można leczyć więcej pacjentów we wczesnych stadiach choroby. Terapia w trzecim czy czwartym stadium jest znacznie bardziej inwazyjna i kosztowna. Mówię nie tylko o chemioterapii. Chodzi przede wszystkim o leczenie wspomagające, które zabezpiecza pacjenta przed infekcjami. Po chemii są one śmiertelnie groźne.