– Boję się – przyznaje jeden z lubelskich restauratorów ze Starego Miasta pytany o to, czy zamierza wbrew rządowym zakazom otworzyć swój lokal. Ale są też tacy, którzy się na taki krok decydują. – Inaczej zbankrutujemy – argumentują.
Restauratorzy coraz głośniej mówią o tragicznej sytuacji swoich firm. Nie mogą doczekać się pomocy od państwa, a oszczędności już dawno się skończyły. Część organizuje zbiórki na zapłatę zaległego czynszu czy wypłaty dla pracowników. Inni podejmują decyzję o zamknięciu lokalu.
Na portalach ogłoszeniowych tylko w styczniu pojawiło się kilkanaście takich ofert z Lublina. Można przejąć restaurację na Starym Mieście, popularny bar w sąsiedztwie Placu Litewskiego czy jeden z lokali w pobliżu wyższych uczelni. Nie zawsze też cena tzw. odstępnego jest wygórowana. Nie brakuje też przypadków, że odstępnego nie ma wcale.
>>> Czytaj także: Kryzys w gastronomii. Te restauracje i bary w Lublinie są do wzięcia
Są też tacy, którzy decydują się przeciwstawiać „narodowej kwarantannie”. I otwierają swoje lokale.
– Staliśmy w kolejce do bankructwa. Postanowiliśmy ją opuścić – mówi Łukasz Moskal, właściciel centrum rozrywki Laser Factory w Zamościu, który wznowił działalność mimo rządowych zakazów.
– Moim zdaniem nie zrobiłem nic niezgodnego z prawem. A tak naprawdę to sam nie wiem, jaki dokładnie przepis zabraniał mi prowadzenia działalności. Nagrywam i dokumentuję wszystkie interwencje, żeby nic mi nie umknęło, gdybym musiał się bronić. A także po to, by pokazać innym przedsiębiorcom to, przez co przechodzimy – dodaje Moskal.
>>> Czytaj także: Bunt zamojskiego przedsiębiorcy. Otworzył lokal mimo rządowego zakazu
W mediach głośno jest też o cieszyńskiej restauracji „U Trzech Braci” czy „Wesołych Garach” z Nowej Huty.
– Czy lubelskie gastro też się otwiera? – dopytują internauci.
Na #otwieraMY – Interaktywnej Mapie Wolnego Biznesu w woj. lubelskim oprócz Laser Faktory z Zamościa jest Kawiarnia Kawałeczek z Lublina.
– Goście wchodzący do nas mogą zamówić napoje i słodycze na wynos lub wynająć stolik i zostać w kawiarni np. do zdalnej pracy czy spotkań biznesowych – mówi Daniel Żmuda, szef Kawałeczka. – W ten sposób działamy od piątku. Od tego czasu nie mieliśmy żadnej kontroli policji czy sanepidu. Dlatego się nie boję. Moim zdaniem możemy tak działać.
Żmuda podkreśla, że nie robi nic złego.
– Decyzji nie podejmowałem na łapu capu. Wszystko, łącznie z zasadami udostępniania stolików, przygotowaliśmy razem z naszym prawnikiem – podkreśla. – Musieliśmy szukać takich rozwiązań, bo jesteśmy stosunkowo młodym lokalem. Otworzyliśmy kawiarnię w październiku i odważne formy reklamy są nam niezbędne.
• To chyba nienajlepszy czas na rozpoczęcie takiej działalności – dopytuję.
– Nie ma czasu złego lub dobrego. Do otwarcia przygotowywaliśmy się cztery lata. Mogliśmy porzucić plany lub walczyć i próbować rozwinąć biznes. Postawiliśmy na to drugie. Czy to się udało będę mógł powiedzieć za 2-3 lata – mówi właściciel Kawałeczka.
Ci, co na rynku działają dłużej, boja się ryzykować. – Mam za dużo do stracenia. Otrzymałem wiosną pomoc i boję się, że musiałbym ją „za karę” zwrócić. To byłby to już gwóźdź do trumny – mówi jeden z nich.
– Przez całe życie nie miałem nic wspólnego z prawem i nie chce mieć. Po co mi jakieś mandaty i ciąganie się po sądach. Ja też uważam, że zostaliśmy zamknięci w sposób niezgodny z prawem, ale nie czuję się na siłach tego udowadniania policji – mówi kolejny.