Przeczytałam artykuł pt. Dziecko poleca "Zamach w Smoleńsku" i nie chce mi się wierzyć, że w naszym wolnym kraju istnieją ludzie, którym marzy się cenzura.
Byłabym zdumiona i oburzona, gdyby 20 lat po tzw. transformacji pojawiły się w szkołach zakazane tematy, tak jak niegdyś Katyń.
Nie widzę nic zdrożnego w tym, że w gazetce szkolnej uczeń podzielił się z kolegami opinią na temat przeczytanej książki i zrobił to w sposób poprawny stylistycznie i nie uwłaczający nikomu.
Mimo że nie cenię dzieła pt. Harry Porter, nigdy nie przyszłoby mi do głowy słać skargi do kuratorium, a może i do MEN, angażować media z tego powodu, że szkoły korzystają z lektury, którą uważam za bezwartościową.
W przypadku książki "Zamach w Smoleńsku” nikt nie został zobowiązany do jej przeczytania, a więc wzburzony ojciec zamiast podnosić larum powinien swojemu dziecku wyjaśnić, dlaczego jego
zdaniem tę lekturę należy uznać za szkodliwą i niegodną czytania albo też zachęcić do repliki na łamach gazetki szkolnej.
Jeśli chcemy wychować myślące pokolenie, to nie możemy w przypadku drażliwych tematów, literaturę prezentującą inny punkt widzenia usuwać przed młodzieżą. (…)
Zbulwersowanym rodzicom zalecam zignorowanie tej książki skoro razi ich uczucia i nie jest obowiązkową lekturą szkolną. Ja niestety, jako uczennica musiałam przebrnąć przez twórczość pt. Jak hartowała się stal” i zaliczyć film "Lenin w Polsce” bez względu na zdanie moich rodziców, za którego wyrażenie publiczne na pewno spotkałyby ich wówczas represje.
Jakoś te dzieła nie przewróciły mi w głowie. Więc może i "Katastrofa w Smoleńsku” nie stanowi aż takiego zagrożenia wymagającego angażowania sił w obronie światopoglądu dzieci”.
Pani Jolanta