Ostatni mecz Motoru, zremisowany w Pruszkowie ze Zniczem, liderem I-ligowych rozgrywek, pokazał, że lubelscy piłkarze są jeszcze w stanie walczyć o utrzymanie się na zapleczu ekstraklasy.
Z klubu docierają różne sygnały. Napięcia nie wytrzymał Przemysław Mierzwa, który zdradził, że zaległości w wypłacaniu pensji wynoszą pięć miesięcy. Wspomniał też o innych organizacyjnych kłopotach.
- Rozumiem poziom frustracji piłkarzy, ale niektóre wypowiedzi nie są zbyt ścisłe - powiedział Grzegorz Szkutnik, pełniący obowiązki prezesa Motoru.
- W momencie, kiedy ważą się losy klubu, potrzebne jest wspólne działanie i rzetelna ocena. Zaległości w płacach sięgają pięciu miesięcy i nie dotyczą wszystkich. W tym roku wypłaciliśmy dwie pensje - 13 lutego i 13 marca.
Nie każdy wie, że aby uregulować lutowe zobowiązania, zarząd musiał wziąć pożyczkę. Doskonale zdajemy sobie sprawę z powagi sytuacji i nigdy jej nie kryliśmy. Jestem przekonany, że Motor można uratować, ale podzieleni nie zdołamy sobie pomóc. Chcemy porozmawiać z piłkarzami i trenerami.
Nam też zależy na rozwiązaniu przynajmniej części problemów. Może przełom nastąpi po wtorkowym walnym zebraniu, kiedy zechcemy wreszcie uzupełnić skład zarządu. Myślę, że wcześniej stracono czas, ponieważ za awansem do drugiej, a dziś pierwszej ligi, powinny pójść zmiany w funkcjonowaniu klubu.
I nie jest moją intencją zrzucanie odpowiedzialności na poprzedni zarząd. Z perspektywy czasu widać, że na starych zasadach nie da się funkcjonować i teraz musimy myśleć o przyszłości i innych rozwiązaniach. Liczę, na intensywniejszą współpracę z władzami miasta. Przecież większa pomoc może iść w parze ze zwiększoną kontrolą.
Trudno konkurować z drużynami z ośrodków, których samorządy zdecydowanie mocniej wspierają piłkarskie kluby. W porównaniu z nimi już na starcie stoimy na przegranej pozycji. Miasto oczywiście nie może być jedynym źródłem finansowania i nie chcemy, aby tak było.