Czas biegnie nieubłaganie. Zacierają się w pamięci nazwiska, daty, nazwy, odchodzą ludzie. Przeszłość kontrastuje z rzeczywistością, a każdy dzień przynosi nowe wyzwania, którym młode pokolenie stara się sprostać.
Konia z rzędem temu, kto wie gdzie był pierwszy ogródek kawiarniany i kolorowe parasole? Oczywiście na Krakowskim Przedmieściu, tu gdzie obecnie Bank Handlowo Przemysłowy. Czy ktoś jeszcze pamięta tzw. „Trójkąt Bermudzki”, który tworzyły restauracje „Powszechna”, „Pod Karasiem” i” Smakosz”. To właśnie w „Trójkącie” muzycy z zespołu Wicharego, którzy koncertowali w Lublinie i po upojnym wieczorze wybili szybę w jednym z lokali i trafili przed oblicze Kolegium ds. Wykroczeń, tak się to wówczas nazywało, które nie znało litości.
Kolegium wymierzyło odpowiednią karę pieniężną, zamienioną na prace porządkowe. Następnego dnia przechodnie ze zdumieniem przecierali oczy widząc muzyków zamiast na próbie z miotłami w dłoniach sprzątających Plac Litewski w towarzystwie wysokiego urzędnika lubelskiej Estrady. A ile atrakcji dostarczyła kawiarenka w samolocie, którą urządzono w Parku Ludowym ! A słynne okrąglaki sprzedające piwo, z których najdłużej przetrwały przy stadionie Lublinianki, na ulicy 3-go Maja i skrzyżowaniu Zamojskiej z Bernardyńską.
Odeszły w zapomnienie restauracje „Polonia”,” Powszechna”, „Wisła” ( ul. Krakowskie Przedmieście), WZ ( na Klinie), „Słowiańska” ( ul. Zamojska), „Pod Koziołkiem” (ul. Nowa), „Zamkowa” i „Sportowa” (ul. Lubartowska),” Pod Skarpą” (ul. Ruska),” Stylowa” (Plac Zamkowy), „Wiejska” i „Pod Arkadam” (ul. Świętoduska), „Litewska” (Plac Litewski), „ Śródmiejska” i” Nadbystrzycka” (ul. Narutowicza), „Trojka” (ul. Głęboka), „Astoria” (Al. Racławickie), „Czechowianka” (ul. Czchowska), „Myśliwska” (ul. Kołłątaja), „Karaś” (ul. Peowiaków), „Smakosz”, po latach zmieniono nazwę „Pod Kaczuszką” (ul. Kościuszki), „ Jubileuszowa” (ul. Popiełuszki), Kasyno Wojskowe (Al. Racławickie),” Lotos” (ul. Montażowa), „Nora” (ul. Krakowskie Przedmieście), jadłodajnie „Ludowa” ( ul. Krakowskie Przedmieście), „Promień” (Plac Wolności) oraz niezapomniana restauracja „pod Basztą” (ul. Królewska); kawiarnie –„ Regionalna” (Krakowskie Przedmieście), „Dorotka’ (ul. Kapucyńska),” Astoria” (Al. Racławickie),” Pod Jesionem” (Ogród Saski), „Ewa” (ul. Kołłątaja), „Malinow” (ul. Piłsudskiego), „Zagłoba – Miodosytnia” (ul. Peowiaków); bary – WZ (ul. 1 Maja),” Rzemieślniczy” (ul. Wodopojna),” Semafor” ( ul. 1 Armii Wojska Polskiego), „Bistro” (ul. Szopena),” CeBar’ (ul. Krakowskie Przedmieście,” Rodzinny’ (ul. Lipowa).
Mimo takiej ilości restauracji, kawiarni, barów nikt nie wie, ile spragniony w upalne dni musiał nachodzić się chcąc kupić coś do picia. Dzisiaj o tym dzisiaj wiedzą tylko nieliczni. Dla przypomnienia notatka z lubelskiej prasy, pisana przez autora książki. „Upały znów zaskoczyły naszych handlowców. W poniedziałek nie było żadnych napojów chłodzących m.in. w sklepach przy ulicy Wieniawskiej 6 i 8, Szopena 4, Krakowskim Przedmieściu 57, w sklepie samoobsługowym przy ulicy Lubomelskiej i nr 38 w Al. Racławickich.
Zamknięte były kioski LZG nr 10 przy ulicy Wieniawskiej i nr 12 przy Nowotki. Bufetowe w Ludowej i CeBarze informowały, że nie ma nic do picia. Sytuacja nie poprawiła się do 29 czerwca. Mieszkańcy Lublina wędrują więc z pustymi butelkami i syfonami od sklepu do sklepu bezradnie patrząc na puste półki i zamknięte kioski. Najdziwniejsze jest to, że instytucje handlowe same są producentami większości napojów i w ich gestii są wspomniane placówki handlowe. Wydział Handlu MRN nie wiele dotychczas zrobił, aby przełamać niedowład handlowców. Również w ubiegłych latach w okresie upałów nagminnie brakowało napojów chłodzących. Nic się więc nie poprawiło.” Nic dodać, nic ująć. Takie to były czasy dla spragnionych.
Mimo wszystko nie ma dzisiaj tej atmosfery, tych restauracji, barów, kawiarni tak licznie odwiedzanych przez konsumentów, którzy przy każdym spotkaniu załatwiali różne interesy handlowe, a wiele osób, które się tu poznały trafiało nawet przed ołtarz. Trzeba również przyznać, że kucharze dbali też o podniebienia swoich konsumentów serwując dania, że palce lizać. Przez lata prześcigali się w pomysłach i czy ktoś słyszał o zatruciach?
M. in. w restauracji „Wiejskiej’ podawano najsmaczniejsze kotlety mielone, a „Pod Koziołkiem” smakowity bigos, gdzie o smak i czubaty talerz dbała szefowa kuchni p Ola, co sprawiało, że o wolny stolik było bardzo trudno. A kto pamięta, jak to w „Wiśle” bywalcy zamawiali dwie kopy czerwonych raków jakich dzisiaj nie uświadczysz i do tego stawiano na stole literek wódki (w jednej flaszce) z czerwoną kartką. Niektórzy wspominają to do dzisiaj mówiąc – co to była za uczta! Czy ktoś jeszcze pamięta, że pierwszy schab z rusztu serwowano w Ce Barze? Warto przypomnieć, że otwierano bar ten otwierano z wielką pompą, jak mówiła ówczesna władza, „ Miał on zaspokoić konsumenckie potrzeby mieszkańców Lublina.”
Obecnie w tym budynku przy Krakowskim Przedmieściu mieści się Bank Ochrony Środowiska. W minionych latach lubelska władza miała też wiele pomysłów, więc otwierano bary szybkiej obsługi, czy obskurne restauracje ze stolikami i krzesełkami o metalowych nogach ustawianych na betonowej posadzce. Mimo to wszędzie królowała kuchnia polska, a personel starał się zaspokoić gusta konsumentów. Dzisiaj w dobie hamburgerów, frytek, hot dogów i czegoś tam jeszcze, to już historia. Mimo wszystko w pamięci konsumentów utrwaliły się takie nazwiska szefów kuchni, których już nikt nie zastąpi. M.in. Kazio Mirosław, Łańczot, Kazio Jaworski, Leszek Trzaska, Wojtek Gruntke, Jasio Chaber czy ciastkarze – Wacek Markiewicz, Leszek Błażyński, Andrzej Majewski, Henio Rawicki, i kierownik „Unii”,” Stylowej’, „Ce baru” – Miecio Łuszczewski.
Wyruszamy więc na spacer po lokalach, aby przypomnieć niepowtarzalną, prawie zapominaną atmosferę minionych lat, uzupełniając ją notatkami z lubelskiej prasy, pisanymi prze autora niniejszej książki, jak też pamiętnikiem Stacha ze Starego Miasta. Ciekawej lektury dostarczyły też wpisy do książek „skarg i wniosków”, dostępnych w bufetach ( dla kulturalnych konsumentów ), a przeważnie u kierowników lokali o czym informowały odpowiednie napisy.
Między innymi w „Trojce” przy szatni kolorowy napis głosił „Niech żyje wieczna przyjaźń ze Związkiem Radzieckim”,a poniżej widniał inny napis „książka życzeń i zażaleń dla kulturalnych konsumentów bufecie”. Natomiast w „Trojce” przy szatni kolorowy napis głosił „Niech żyje wieczna przyjaźń ze Związkiem Radzieckim”, a poniżej „książka życzeń i zażaleń dla kulturalnych konsumentów w bufecie”. To był również pewien rodzaj folkloru, do którego należało podchodzić poważnie i ze zrozumieniem, bowiem każdy mógł się narazić władzy i trafić przed oblicze kolegium.
Hasło to nie było odosobnione, bowiem i inne lokale zdobiły podobne transparenty. Między innymi brygady ZSMP (pominę nazwisko pomysłodawcy) z „Astorii” wywiesiły od ulicy Lipowej transparent „Kraj Rad Krajem Naszych Przyjaciół”. Taki napis, jak mawiał jeden z „trunkowych” sekretarzy Komitetu Miejskiego byłej PZPR wpływał na zdrową konsumpcję. To była prawdziwa troska o konsumenta, który nawet nad talerzem zupy nie powinien zapomnieć gdzie miał prawdziwych przyjaciół. Jeżeli nie był świadom gdzie są przyjaciele, to w sposób zdecydowany przypominała o tym Milicja Obywatelska lub ORMO. Przekonał się o tym nie jeden konsument, wyszarpany od stolika z nad talerza niedokończonego obiadu. Finał miał zawsze
miejsce w Kolegium. Takie to były czasy i lata zapomniane już przez wielu bywalców „Astorii”, a młode pokolenie może posłuchać tylko wspomnień, jak to kiedyś bywało.
Rozpocznijmy więc nasz spacer od niezapomnianego WUZETU, który aż do zamknięcia miał tylu zwolenników co i przeciwników. Mimo wszystko był to lokal wpisany w krajobraz ulic Fabrycznej i 1-go Maja. Stanowił o atrakcjach i atmosferze codziennego życia tej dzielnicy. Dla wielu był jedynym miejscem towarzyskich spotkań i takim w pamięci konsumentów pozostał.