Wśród polityków i dziennikarzy krąży lista zasobów osobowych archiwów IPN zawierająca 240 tys. nazwisk. Rozpowszechniona przez publicystę Rzeczpospolitej, Bronisława Wildsteina, wywołuje wiele emocji i kontrowersji.
Potwierdza on, że przekazał skopiowaną listę na płytach CD „kolegom dziennikarzom”. Nie chciał jednak ujawnić, jak wielu z nich ją otrzymało. Wildstein nie powiedział też, w jaki sposób wszedł w posiadanie tego materiału. Podkreślił, że nie jest to lista agentów. Dodał, że są na niej np. osoby pracujące w IPN, choćby prof. Andrzej Paczkowski, które z zasady nie mogły być tajnymi współpracownikami.
W sobotę Gazeta Wyborcza napisała w artykule pt. „Ubecka lista krąży po Polsce”, że skopiowana w archiwum IPN przez niewymienionego z nazwiska dziennikarza lista funkcjonariuszy tajnych służb PRL, agentów i kandydatów na agentów z „nieprawdopodobną liczbą 240 tys. nazwisk” krąży po Polsce.
Według Wildsteina, celem publikacji GW było „przestraszenie czytelników lustracją”. – To świadoma manipulacja urągająca zasadom sztuki i etyki dziennikarskiej – powiedział.
Politycy uważają, że potrzebne jest „ucywilizowanie” w drodze ustawy procedur ujawniania list tajnych współpracowników służb specjalnych PRL, by nie dochodziło do niekontrolowanej lustracji. Zbigniew Siemiątkowski obawia się, że osoby z „listy Wildsteina” w potocznej świadomości pozostaną agentami.
Tomasz Nałęcz (SdPl) nazwał czyn Wildsteina „obrzydlistwem”. – On świetnie wiedział, że opublikuje inwentarz archiwalny, ale nikt tego nie odczyta jako pomoc naukową niezbędną do pracy na zbiorach IPN, tylko jako listę agentów – powiedział.
Specjalna komisja IPN ma do środy zbadać okoliczności wycieku rzekomej listy agentów.
Szef IPN: To nie jest lista agentów
– To co krąży wśród dziennikarzy i polityków, to jedynie rejestr osób, które mają swoje materiały w IPN. Na tej liście są także osoby pokrzywdzone przez peerelowskie służby. Lista taka powstaje od czerwca ubiegłego roku na polecenie kolegium IPN i do tej pory znalazło się na niej 240 tysięcy nazwisk. Rejestr mógł wydrukować jakiś dziennikarz, gdyż jest ona dostępna w bazie inwentarzowej w czytelni instytutu. Dziennikarze mają prawo dostępu do informacji, ale komentowanie tego w kategoriach „ubeckiej listy” jest krzywdzące dla wielu osób, które się na niej znajdują. IPN nie wyklucza, że rejestr, o którym mowa, zostanie kiedyś opublikowany w Internecie.