Wspomina pan Tadeusz Drzymała: Urodziłem się w październiku 1920 roku w małej wsi Gielnia w gminie Zaklików w powiecie kraśnickim (obecnie powiat stalowowolski). W Gielni mieszkałem z rodzicami i rodzeństwem.
W mojej wiosce mieszkało około 66 rodzin, w tym dwie rodziny niemieckie: Niemka Balbina z córką Olgą i zięciem Dębskim Józefem. Dębscy mieli dwoje prawie dorosłych dzieci Adelę i Leona. Druga rodzina to Edward, syn Balbiny ożeniony w Gielni z Polką nazwiskiem Janik Franciszka. Mieli jedną córkę, Edward miał jeszcze syna imieniem Emil i było to dziecko Edwarda z pierwszego małżeństwa.
Niemka Balbina zamieszkała w Gielni prawdopodobnie jeszcze przed I wojną światową, trudniła się znachorstwem, leczyła ludzi i była również akuszerką, odbierała porody. W czasie wybuchu wojny w 1939 roku była w wieku 80 lat.
Wszyscy członkowie wymienionych rodzin niemieckich zaczęli się cieszyć ze zwycięstwa Niemców, a z biegiem czasu dobrobyt tych rodzin stawał się coraz bardziej widoczny, bo mieli duże przydziały żywności i inne dobra, których Polacy nie posiadali.
Rok 1940 był w miarę spokojny, ale gdy terror Niemców zaczął wzrastać, pojawiały się w Lasach Lipskich małe jeszcze, ale uzbrojone grupy partyzantów. Napadały one na siedziby urzędów gmin, mleczarń, poczt i urzędów pracy organizujących wyjazd Polaków na przymusowe roboty do Niemiec. Pojawiały się pierwsze sabotaże na torach kolejowych, takie jak rozkręcanie szyn i wykolejanie pociągów, gdyż nie było jeszcze materiałów wybuchowych.
W miarę upływu czasu terror niemiecki wzrastał i wzrastały oddziały partyzanckie, które właśnie w lasach okalających naszą wieś Gielnię często kwaterowały, a główną siedzibą obozowisk partyzanckich był rejon lasu nazywany"Łęką”, oddalony od Gielni o niecałe 30km.
W dzień chodzili po wsi Niemcy, zabierali siłą zboże lub bydło nie oddane przez gospodarzy na kontygent, a w nocy przychodzili partyzanci, których prowadzono na tory kolejowe, które minowali do wykolejenia. Prawie każdy z mieszkańców Gielni współpracował z partyzantką o czym rodziny niemieckie wiedziały, ale nie donosiły na posterunek żandarmów niemieckich do niedalekiego Zaklikowa. Miejscowi nie robili żadnej krzywdy rodzinom niemieckim w Gielni, a i Niemcy z Gielni nie skarżyli Polaków za współpracę z partyzantką, chociaż niewątpliwie wiedzieli o tym.
Względny spokój nie trwał długo, terror okupantów wzmagał się coraz bardziej i wzmagały się walki oddziałów partyzanckich. Niemcy zaczęli palić całe wsie i zabijać ich mieszkańców. W rejonie Lasów Lipskich zostały spalone m.in.: Kolonia Łysaków, Janiki, Kruszyna, Goliszowiec, a ludność tych wsi w większości wybito.
Nadszedł czas nieszczęśliwy i dla naszej Gielni. Był to dzień 30 września 1942 roku. W godzinach przedpołudniowych wojska niemieckie otoczyły całą wieś nikogo nie wypuszczając. Wyciągali ludzi z domów na drogę siłą, zabili jednego gospodarza i podpalili jego dom, spaliło się wtedy dziesięć dalszych gospodarstw. Około czterdziestu mieszkańców wsi Niemcy otoczyli szczelnym kordonem i pędzili w pobliski las.
Właśnie w tamtym momencie mieszkanka Gielni - Niemka Balbina wyszła do dowódcy oficera niemieckiego i głosem błagalnym po niemiecku prosiła dowódcę oficera żeby zwolnił wszystkich. Mówiła, o tym, że ona mieszkała tu dziesiątki lat i nikt jej krzywdy nie robił. Wtedy oficer dowódca niemiecki odepchnął ją brutalnie. Upadła na kolana, wyciągnęła jakieś pismo z kieszeni i wręczyła je oficerowi. Ten po przeczytaniu pisma dał rozkaz aby zwolnić zatrzymanych ludzi a Niemce nakazał żeby powiedziała po polsku mieszkańcom Gielni aby poszli gasić palące się jeszcze domy.
Tak oto Niemka, mieszkanka polskiej wsi ocaliła od niechybnej śmierci około 40 osób i resztę wsi. Za to społeczeństwo Gielni i władze gminy Zaklików ufundowało jej w dowód wdzięczności tablicę pamiątkową stanowiącą skromny pomnik za jej bohaterski czyn. Przy uroczystym odkryciu tablicy pamiątkowej udział wzięli nawet jej wnukowie, którzy mieszkają w Polsce.
Balbina mieszkała po wojnie w Gielni, ale już dawno nie żyje. Losy pozostałych Niemców z Gielni były następujące: syn Edward uciekł wraz z rodziną z wycofującymi się Niemcami, zięć Dębski Józef popadł w konflikt z okupantami i aresztowany przez władze niemieckie przepadł bez wieści, jego żona Olga po zakończeniu wojny mieszkała w Zaklikowie, prawdopodobnie już nie żyje. Syn Edwarda- Emil został w międzyczasie powołany do wojska niemieckiego i już nigdy nie wrócił.
"Terror niemiecki nie znał granic”
Ja, tak jak wielu mieszkańców Gielni, współpracowałem z partyzanckimi oddziałami GL, a później AL.
Linia kolejowa Rozwadów- Lublin przebiegała półtora kilometra od naszej wsi. Kilka razy prowadziłem minerów do jej zaminowania by tym samym niszczyć transporty wojskowe jadące na front wschodni. Od Gielni do wsi Lipa było około 1,5 km. Lipa jako wieś była bardzo duża i uprzemysłowiona, było tam dwa tartaki (własność Żydów przed wojną), nasycalnia podkładów kolejowych i słupów energetycznych należących do PKP, terpentyniarnia, stacja PKP, Nadleśnictwo Ordynacji Zamojskich, poczta i kościół.
W wymienionych zakładach pracy pracowało ponad 600 osób, a za okupacji jeszcze więcej gdyż Niemcy wszędzie zwiększali produkcję na potrzeby wojny. Obawiając się ataku partyzantów na tartak i nasycalnię w Lipie, Niemcy postanowili wprowadzić do tych zakładów straż.
Wybudowano dla straży wieże obserwacyjne wysokie na 15 m, u samej góry zabezpieczone umocnieniami ochronnymi i ze stanowiskami dla broni maszynowej. Gdy Niemcy zaczęli wojnę z Rosją Radziecką w 1941 roku to w pierwszych miesiącach wojny odnieśli dużo zwycięstw biorąc do niewoli setki tysięcy żołnierzy radzieckich, których morzyli głodem i masowo uśmiercali.
Były jednak takie zdarzenia, że niektórzy jeńcy radzieccy szli na współpracę z Niemcami by przeżyć. Pewnej nocy wszyscy z bronią uciekli w las dołączając do oddziału partyzanckiego. Niedługo po ucieczce tartak został spalony całkowicie. Ten sam los spotkał nasycalnię w Lipie , która też została spalona. W Lipie mieszkało kilkanaście rodzin żydowskich, których Niemcy wywieźli do getta w Zaklikowie. Drugi tartak w Lipie objął w posiadanie jakiś polski Niemiec dobrze mówiący po polsku, który uciekł wraz z wycofującymi się Niemcami.
W roku 1943 terror niemiecki szalał bez granic. Palono i niszczono całe połacie kraju tam, gdzie były największe zgrupowania partyzantów. Jednego dnia spalono kilka wsi w powiecie kraśnickim, m.in.: Borów, Szczecyn, Wólka Szczecka, Łążek Zaklikowski, Łążek Czerwony. W 1944 roku w czerwcu trwała prawdziwa wojna partyzantów z Niemcami w miejscowości Szklarnia i Porytowe Wzgórze. Wtedy miała miejsce słynna bitwa pod Kochanami w Lasach Lipskich, gdzie zginął dowódca oddziału partyzanckiego- Paleń Antoni ps. "Jastrząb” pochodzący z Lipy.
W Lipie w nasycalni zatrudniony był jako specjalista pewnie Niemiec-Alfred Hull. W okresie kiedy nie było jeszcze dużo partyzantów, chodził swobodnie po wsi i handlował, przynosił dużo papierosów w zamian za jaja, masło, miód. Lubił alkohol i upijał się w miejscowej restauracji. Kiedyś po pijanemu zrobił awanturę i został zastrzelony przez partyzanta, za to Niemcy aresztowali 40 mężczyzn z Lipy i nikt nie wrócił.
Ja przeżyłem. Jestem już bardzo stary, kończę 89-ty rok życia. Mieszkam w Radzyniu.